Bóg potraktował to wyznanie zbyt dosłownie
„Chcę stać się świętym, niech mnie to kosztuje, ile chce” – napisał kleryk Alfons Mańka w Dzienniczku duchowym w czasie nowicjatu. Zginął w obozie, w wieku 23 lat.
Umarł w KL Mauthausen-Gusen w strasznych męczarniach, wycieńczony głodem, biciem, pracą ponad siły. Nie wypowiedział słowa skargi. „Widzieliśmy go po śmierci. Był to szkielet z anielską pogodą na twarzy” – zaświadczał współwięzień, brat Józef Maksymiuk. Umarł jak żył, święcie. W roku 2003 rozpoczął się proces beatyfikacyjny kleryka Alfonsa Mańki ze Śląska.
W tym roku, w stulecie urodzin, ukazał się drukiem Recapitulato dei, Dzienniczek duchowy, który prowadził, gdy przygotowywał się do życia zakonnego. Wiedziała o tych zapiskach tylko najbliższa rodzina.
„Przyszedłem tu, do klasztoru, aby stać się świętym i też całym sercem tego pragnę…” – napisał 2 października 1937 roku
– Boski Mistrz potraktował dosłownie jego wyznanie i powołał go do siebie w wieku 23 lat – mówi Marian Mańka, bratanek kleryka.
Śląski dom rodzinny Mańków, gdzie 21 października 1917 roku urodził się Alfons, stoi we wsi Lisowice koło Lublińca. To tutaj leżało w ciszy siedem zeszytów z jego zapiskami, prowadzonymi w latach 1937-1938. Co najwyżej wędrowały od rodziny do rodziny, by zanurzyć się w tych niezwykłych refleksjach młodego człowieka, bo wiele w nich zmagań z życiem i wiarą, wiele pytań o sens naszej ziemskiej obecności i podpowiedzi, jak ten czas wypełnić godnie i uczciwie. Do tego napisanych piękną polszczyzną.
Marian Mańka dodaje, że w rodzinnym domu rzadko wracano do dramatycznych wspomnień z czasów wojny, bo rany bolały długo, ale zeszyty z zapiskami zamordowanego kleryka cała rodzina miała „w zocy”, jak mówi się na Śląsku, czyli w ogromnym szacunku. Postanowił je opublikować przy pomocy synów i w darze Wydawnictwa św. Macieja Apostoła w Lublińcu. Łukasz Mańka zaprojektował okładkę, Rafał Mańka przepisywał na komputerze stronę po stronie. Senior rodu zadbał o promocję, by wszyscy wokół wiedzieli, jak zacnego mieli mieszkańca.
– Alfons chciał zostać misjonarzem, gotowy był oddać życie za wiarę i zapłacił za tę wiarę najwyższą cenę – przypomina Marian Mańka. – To ja teraz spełniam jego młodzieńcze marzenia i w jego imieniu posyłam dalej jego słowa i miłość do Boga. Czasem się zastanawia, siedząc wygodnie w domu, jak my byśmy się zachowali na jego miejscu, na jakie nas stać byłoby świadectwa?
Marian Mańka gospodaruje na ojcowiźnie w Lisowicach i stał się kustoszem pamięci o stryju. Przechowuje też świadectwo gimnazjalne Alfonsa: z religii otrzymał najwyższą ocenę, z niemieckiego – najgorszą. Ze Zgromadzeniem Misjonarzu Oblatów Alfons zetknął się właśnie w Lublińcu, w czasach gimnazjalnych. Rowerem dojeżdżał tam do szkoły. Uczył się też grać na skrzypcach, pięknie malował i odkrył w sobie powołanie. Wstąpił więc do Małego Seminarium Oblatów w Lublińcu. Po maturze rozpoczął nowicjat w Markowicach (dziś województwo kujawsko-pomorskie), gdzie wychowawcą był Ślązak, o. Józef Cebula. „Opuściłem dom rodzicielski, krewnych i przyjaciół, aby naśladować Jezusa, aby iść za Nim, więc nie wolno w klasztorze rąk założyć i wygodnie spocząć…” – napisze.
Po nowicjacie rozpoczął studia filozoficzne w Krobi koło Gostyni, ale wojna zmieniła wszystkie plany. Wrócił do Markowic, do swoich braci. Na całą wspólnotę zakonną Niemcy nałożyli areszt domowy z obowiązkiem pracy w okolicznych folwarkach niemieckich. Ostatni list z wolności do rodziny w Lisowicach Alfons napisał 2 maja 1940 po tym, kiedy dowiedział się, że ojciec zginął w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. „Odszedł od nas tak niesprawiedliwie i tak szybko, smutno mi…” – pisał.
– Dziadek Piotr był urzędnikiem na kolei – przypomina Marian Mańka. Nie znamy okoliczności jego śmierci.
„Za pół godziny wyjeżdżamy samochodem do pracy. Dokąd? Nie wiem” – zakończył ten list, ale nie zdążył go wysłać do Lisowic, bo jest na nim adnotacja przełożonego, o. Józefa Cebuli: Alfonsa już tu nie ma, w sobotę wyjechał z innymi na pracę, nie wiem, gdzie.”
4 maja 1940 roku, wraz z innymi braćmi został deportowany przez gestapo do obozu przejściowego w Szczeglinie koło Mogilna, a stamtąd do Dachau i dalej do KL Mauthausen-Gusen koło Linzu w Austrii (nr obozowy: 6665). Pracował w kamieniołomach.
Współwięzień, brat Józef Maksymiuk z tego samego zakonu oblatów, zapisał w swoich wspomnieniach, że „zaraz po przyjeździe ganiali nas esesmani po placu łamiąc na naszych karkach świeżo wycięte kije. Dobyłem ostatnich sił, by dowlec się do stajni. Oglądam się na podwórze, o zgrozo, brat Mańka leży zemdlony, a po nim skacze trzech tęgich esesmanów. Gdy się już napastwili do syta, kazali mu lecieć do stajni, gdy tymczasem on nie mógł się ruszyć z miejsca. Wtedy dwóch fratrów, którzy się trochę lepiej trzymali na nogach podskoczyło do niego, wzięło go pod ręce i przywlokło do stajni”.
W listach z obozu do matki, pisanych na specjalnym formularzy obozowym po niemiecku, martwił się, jak rodzina radzi sobie na gospodarstwie. Troszczył się o braci, czy dostali już wezwania na front.
„Czy Paweł w domu i czy czasem nie pójdzie do wojska” – pytał. Paweł Mańka, wcielony potem do Wermachtu, zginął na froncie wschodnim.
Alfons poszedł śladami starszego brata Piotra, który wstąpił do zakonu oblatów. Piotr przeżył wojnę, zginął w wypadku samochodowych w 1961 roku. Alfons miał dziesięcioro rodzeństwa, w dzieciństwie zmarło troje.
Kleryk Alfons Mańka zmarł w obozowym szpitalu 22 stycznia 1941 roku. Jego ciało zostało spalone w krematorium. Kiedy rodzina otrzymała jego rzeczy z Markowic, znalazła w nich karteczkę z napisem „Będę Bogu wierny aż do śmierci”.
Kleryk Alfons Mańka jest jednym ze 122 polskich męczenników z okresu drugiej wojny, wobec których, w roku 2003 rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Cześć tych dokumentów jest już w Watykanie, ale nie ma wśród nich kleryka z Lisowic.
„Na wszystko, co nas otacza, trzeba umieć patrzeć i korzystać z każdej chwili. Jak smutno przedstawia się czas zmarnowany.” – pisał 20-letni Alfons.
Tekst ukazał się na łamach Dziennika Zachodniego