Pozycje książkowe, w których znajduje się opis heroicznego życia i męczeńskiej śmierci kl. Alfonsa Mańki OMI

 

1   Świadkowie prawdy z tej ziemi. Śląscy święci, błogosławieni i kandydaci na ołtarze w rytmie lectio divina. s. 202 – 206. Wydanie drugie, Opole 2016. Seria: Materiały Duszpasterskie 34, Uniwersytet Opolski, Wydział Teologiczny. Ks. Jan Kochel.

 

Alfons Mańka OMI (+1941)

Lisowice – Mauthausen/Gusen

„Przyszedłem do klasztoru, aby stać się świętym i też całym sercem tego pragnę…” – wyznał w swoim Dzienniku duchowym kleryk ze Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów. Boski Mistrz potraktował dosłownie jego wyznanie i powołał go do Siebie w wieku 23 lat.

Czytaj!

J 14, 7-14
Jezus rzekł do uczniów: «Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście». Rzekł do Niego Filip: «Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy». Odpowiedział mu Jezus: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: „Pokaż nam Ojca?” Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie? Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On sam dokonuje tych dzieł. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła! Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię.

Rozważ!
Formacja seminaryjna czy zakonna domaga się stałego rozwoju duchowego, intelektualnego i ludzkiego. Młody człowiek, idąc za głosem powołania, podejmuje dialog z Jezusem, który ułatwia mu poznanie Ojca, który jest w niebie. Papież Franciszek przypominał o bogatym doświadczeniu Kościoła w towarzyszeniu procesom wzrostu powołania. „W cywilizacji paradoksalnie zranionej anonimowością, a jednocześnie obsesyjnej na punkcie szczegółów życia innych, bezwstydnie chorej na chorobliwą ciekawość, Kościół potrzebuje serdecznego spojrzenia, by kontemplować, wzruszać się i zatrzymać przed człowiekiem za każdym razem, kiedy to jest konieczne (…). Kościół będzie musiał [na nowo] wprowadzać swoich członków – kapłanów, zakonników, świeckich – do tej «sztuki towarzyszenia», aby wszyscy nauczyli się zawsze zdejmować sandały wobec świętej ziemi drugiego (por. Wj 3, 5)”. Papież apeluje o wrażliwość na piękno wewnętrznych relacji człowieka z Bogiem. „Musimy nadać naszej drodze zdrowy rytm bliskości, wraz ze spojrzeniem okazującym szacunek i pełnym współczucia, które jednak jednocześnie będzie leczyło, wzywało i zachęcało do dojrzewania w życiu chrześcijańskim” – (EG 169).
Czwarta Ewangelia odsłania arkana „sztuki towarzyszenia” mistrza, który podejmuje dialog z uczniem. Poznanie tajemnicy relacji Ojca i Syna – trwania w miłości i dzielenia się nią z innymi – domaga się modlitewnego rytmu bliskości, adoracji, słuchania, posłuszeństwa w wierze. Uczeń w relacji z mistrzem (u Jego stóp) kształtuje w sobie postawę aktywnego słuchania (gr. akoe, od akouo: „słuchać, potakiwać, trwać”), czyli słuchanie czyjegoś głosu z poddaniem mu się, z przylgnięciem do niego poprzez wiarę (zob. 1 Sm 15, 22; Rz 1, 5; 5, 19; 10, 16; 2 Kor 10, 5; Flp 2, 8).

Filip musiał najpierw nauczyć się słuchać Jezusa, by uwierzyć w Ojca i Syna oraz, by poznać i trwać w Nich. Boga najlepiej zatem uczyć się na kolanach, na modlitwie: O cokolwiek prosić będzie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu (14, 13). Wiedział o tym młody kleryk ze Śląska, który w swoim Dzienniku duchowym wyznał: „Dziś Jezus dał mi poznać jak słodko jest klęczeć u Jego stóp w kaplicy i jak bardzo miło jest wpatrywać się w tabernakulum z tym poczuciem, że tam za tymi drzwiczkami mieszka Jezus” (por. Recapitulatio diei, 4.11.1937 r.).

Jaka była droga życia i powołania Alfonsa?

Urodził się 21 października 1917 r. w Lisowicach k. Lublińca. Był trzecim dzieckiem kolejarza Piotra Mańki i Karoliny z domu Sojka. Miał dziesięcioro rodzeństwa: Franciszka, Waleskę, Klarę, Pawła, Konrada, Józefę, Maksymiliana, Gertrudę i Ludwika. Miejscowość Lisowice była oddalona o 4 km. Od kościoła parafialnego pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Lubecku. W tej świątyni ochrzczono go 28 października 1917 r. Rodzicami chrzestnymi byli Jan Kandora z Pluder i Anna Sojka z Lublińca (por. Księga chrztów, 96/1917). W domu rodzinnym Alfonsa praktykowano wspólną modlitwę, często cała rodzina odmawiała różaniec, a w niedziele i święta wszyscy chodzili do kościoła parafialnego. Młody Alfons często modlił się przed cudownym wizerunkiem Pani Lubeckiej. Był chłopcem wrażliwym i uzdolnionym, lubił grać na skrzypcach i malować. Sakrament bierzmowania otrzymał z rąk bpa Lisieckiego 18 maja 1928 r., przyjmując za patrona św. Antoniego. Po ukończeniu szkoły powszechnej został przyjęty do gimnazjum w Lublińcu, dokąd dojeżdżał codziennie rowerem. Tam zetknął się ze Zgromadzeniem Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W kościele św. Stanisława Kostki odkrył swoje powołanie, wstąpił wiec do Małego Seminarium Oblatów w Lublińcu (1934 – 1937). Po zdaniu matury rozpoczął nowicjat w Markowicach, gdzie wychowawcą był o. Józef Cebula. W trakcie nowicjatu br. Alfons prowadził dziennik duchowy, tzw. Recapitulatio diei (od 15 września 1937 r. do 23 sierpnia 1938 r.) Lektura dziennika – udostępnionego przez rodzinę – pozwala śledzić jego dojrzewanie do wyrzeczenia się wszystkiego dla Jezusa: „Jezu, dla Ciebie chce cierpieć przez całe życie, dla Ciebie chcę uśmiechać się przez łzy … Jezus ideałem moim, Jezus skarbem moim, więc przy Nim ma myśl, przy Nim me serce … Opuściłem dom rodzicielski, krewnych i przyjaciół, aby naśladować Jezusa, aby iść za Nim więc nie wolno w klasztorze rąk założyć i wygodnie spocząć, bo Jezus przede Mną krzyż niesie …” – notował młody kleryk (20/21. 11. 1937). 8 września 1938 r. złożył pierwsze śluby zakonne. Po nowicjacie rozpoczął studia filozoficzne w Krobi k. Gostynia. Pod koniec sierpnia przybył do Markowic, jednak działania wojenne zmusiły Oblatów do ucieczki na wschód, do Kodnia. W październiku wrócili do Markowic, gdzie na całą wspólnotę zakonną  nałożono areszt domowy i zmuszono do pracy w okolicznych folwarkach niemieckich. W tych warunkach Alfons kontynuował studia i przygotowywał się do kapłaństwa. 2 maja 1940 r. kiedy dowiedział się o śmierci ojca w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie (13. 03. 1940), napisał ostatni list do matki. W sobotę 4 maja wraz z 15 innymi braćmi został deportowany do obozu w Szczeglinie k. Mogilna, a po trzech dniach przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam od 9 maja do 2 sierpnia 1940 r. odbywał kwarantannę i doświadczył realiów życia obozowego (otrzymał numer 9348). Następnie został deportowany do KL Mauthausen – Gusen k. Linzu a Austrii. (nr 6665).

Alfons od dziecka nie cieszył się dobrym zdrowiem. Już w nowicjacie ciągła walka duchowa i infekcje bardzo osłabiły jego organizm. Bicie, głód, ciężka praca w kamieniołomach oraz fatalne warunki obozowe doprowadziły organizm do zupełnej zapaści. „Dzięki sekretarzowi bloku udało mu się dostać do szpitala obozowego, zwanego rewirem. Tam pozyskał sobie sympatię pielęgniarzy, którzy starali się go uratować, dostarczając mu więcej żywności, jednak wszelkie zabiegi okazały się daremne, chory nie przychodził do siebie. Widząc śmierć przed sobą, modlił się prawie bez przerwy i odbył spowiedź u kapłana, który leżał chory obok niego. Oddał swoją czystą duszę Bogu 22 stycznia 1941 r., mając zaledwie 23 lata” (por. J. Pielorz, Martyrologium Polskich Oblatów 1939 – 1945, 118)

Dojrzał do dzieła heroicznej ofiary. Bóg wysłuchał jego gorących modlitw w imię Jezusa, którego ukochał bez granic. Piękne świadectwo wydali o nim współbracia: „Umarł, jak żył święcie. Wycieńczony głodem, wśród bicia i strasznych męczarni, nie wypowiadając słowa skargi. Na ustach jego była nieprzerwana modlitwa. Zawsze był skupiony. Widzieliśmy go po śmierci. Był to szkielet z anielską pogodą na twarzy” (Gość z Obry, 1945, nr 3). Kiedy rodzina otrzymała jego rzeczy z Markowic, znalazła karteczkę z napisem: „Będę Bogu wierny aż do śmierci”.

W świetle tak czytelnego świadectwa sługi Bożego warto zapytać:
Czy dążymy do świętości (doskonałości), jak „doskonały jest Ojciec [nasz] niebieski” (Mt 5, 48)?
Na ile nasza miłość do Jezusa i Maryi rozwija się i pozwala nam stawiać kolejne kroki w kierunku nieba i świętości?
Czy nasza modlitwa jest nieustanna, wytrwała, wypróbowana? Co to znaczy modlić się „w imię moje [Jezusa]”?

Módl się!
Jezu, dla Ciebie chcę cierpieć przez całe życie, dla Ciebie chcę uśmiechać się przez łzy… Jezu, kocham Cię i chcę Cię kochać do szaleństwa… Z Jezusem wszystko możliwe… Dla Niego tylko żyć, dla Niego cierpieć, to me pragnienie… Jezu, przez Serce Niepokalanej Panny Maryi ofiaruję Twemu Przenajświętszemu Sercu wszystkie me myśli, słowa, uczynki, modlitwy, udręki, cierpienia… O Maryjo, wspieraj mnie, o Matko Nieustającej Pomocy, nie dopuszczaj, abym miał utracić Boga mojego.

Żyj słowem!

Spróbuj zapisać swoje doświadczenia – rozmowy – modlitwy – spotkania z Jezusem! Na wzór tak wielu świętych zachował swój „dziennik duchowy”.

 

2   Pielorz Józef OMI, Martyrologium Polskich Oblatów 1939 – 1945. S. 115 – 119. Historia polskich Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, którzy w czasie II wojny światowej byli deportowani do obozów koncentracyjnych, zabici, aresztowani lub umarli z powodu wojny. Do druku przygotował Wojciech Kluj OMI. Poznań 2005. Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Wydział Teologiczny, Studia i Materiały 79.

 

Mańka Alfons (1917 – 1941)

Alfons Mańka urodził się 21 października 1917 r. w miejscowości Lisowice, należącej do parafii Lubecko koło Lublińca, z ojca Piotra i matki Karoliny z domu Sojka. Rodzice byli bardzo pobożni, w domu odmawiano wspólnie różaniec. Młody Alfons, gdy sam był w pokoju, lubił modlić się na klęczkach. Jako chłopiec pomagał rodzicom w pracach gospodarskich. W niedziele i święta regularnie chodził pieszo do kościoła parafialnego w Lubecku, odległego o 4 km. od domu. Raz w czasie wielkiej zimy zasłabł i padł na ziemię. Byłby zamarzł, gdyby nie niejaki Mokros. Ten zabrał go do siebie, zaopiekował się nim i chłopiec przyszedł do siebie. Alfons był uzdolniony. Lubił grać na skrzypcach i malować. Lubił również jeździć na pielgrzymki do sanktuariów Matki Boskiej w Częstochowie i w Piekarach. Po ukończeniu szkoły powszechnej poszedł do gimnazjum w Lublińcu (1929 – 1934). Jeździł tam codziennie rowerem (Szczegóły z lat dziecinnych przekazały mi jego siostry: Józefa listem do mnie z dnia 23 listopada 2001 i Klara listem z dnia 29 listopada 2001).

Kiedy poczuł, że Chrystus go woła na swoją służbę, wstąpił do Małego Seminarium OO. Oblatów w Lublińcu (1934 – 1937). Po zdaniu matury, rozpoczął nowicjat w Markowicach i po roku, dnia 8 września 1938 r. złożył swoje pierwsze śluby zakonne.

W trakcie nowicjatu prowadził dzienniczek duchowy, tzw. Recapitulatio diei. Jego rodzina przechowała go starannie i pozwoliła z niego skorzystać. (A. Mańka, Recapitulatio diei, rkp, 176 stron nie numerowanych, formatu 15 x 19 cm. Notatki od 15 września 1937 r. do 23 sierpnia 1938 r. Rodzina wypożyczyła ten rękopis o. Józefowi Niesłonemu, ówczesnemu superiorowi w Lublińcu. Ten zaś przesłał mi fotokopię).

Czytając te notatki, robione albo codziennie lub też w krótkich odstępach czasu, możemy śledzić ogromny wysiłek fratra Mańki w dążeniu do świętości, do wyrzeczenia się wszystkiego dla miłości Jezusa. W tym dążeniu miała mu pomagać Matka Boska, którą sobie obrał jako własną matkę. Wiele notatek zaczyna słowem: „Jezus” i kończy pozdrowieniem „Ave Maria”.

Jako nowicjusz zabrał się z całą energią do zrealizowania swego celu. Ale napotykał różnego rodzaju trudności. Ta walka wewnętrzna odbiła się na jego zdrowiu, więc przez przeszło miesiąc, od 1 kwietnia do 11 maja 1938 r., musiał się kurować pod kontrolą lekarzy. Aby zrozumieć to bezwzględne dążenie do świętości, jego radości, jego niepokoje, chwile uniesienia mistycznego i chwile oschłości, a nawet chwile upadków – przytoczymy ważniejsze urywki tego notatnika duchowego, w porządku chronologicznym.

„Przyszedłem do klasztoru aby stać się świętym i też całym sercem tego pragnę (02. 10. 1937)”. Dwa dni później „oschłość go opanowała”, ale już następnego dnia gorliwość go ogarnęła. Wybiera „drogę zaparcia się dla Jezusa i wyzbycia się wszystkiego dla niego (20. 10)”. Doznaje ogromnego szczęścia obcowania z Bogiem: „Rano czułem, że żar miłości palił we mnie, lecz w czasie dnia niekiedy miłość ostygła, a natura ludzka ciążyła do swego … Chcę zawsze walczyć dla całkowitego uświęcenia się (24. 10)”.

Czasami czuje bliskość Jezusa: „Dziś Jezus dał mi poznać jak słodko jest klęczeć u Jego stóp w kaplicy, i jak bardzo miło jest wpatrywać się w tabernakulum z tym poczuciem, że tam za temi drzwiczkami mieszka Jezus (04. 11)”. „Jezu wyniszcz mnie dla twej miłości … Jemu służyć, jego kochać. Świat dla mnie już  nie przedstawia wartości, bo Bóg mój i wszystko moje (07 i 08. 11)”.

Aby kochać Jezusa całkowicie, trzeba nabyć odpowiednie cnoty. Bardzo ważną z nich jest: pokora. „Droga pokory, droga zapomnienia, oto droga mego życia. Po niej prowadzi mnie Jezus (10. 11)”. „ W oschłości i w zniechęceniu, choć to trudno, kroczyć dalej, bo Jezus nas prowadzi (9. 11)”. Idąc wzorem św. Teresy od Dzieciątka Jezus pragnie, aby „sprawianie przyjemności Jezusowi, było jego pociechą (16. 11)”. Chce kochać Jezusa „do szaleństwa (17. 11)”. W okresach oschłości, kiedy życie duchowe wydaje się stygnąć, trzeba sobie przypomnieć: „że niemożliwa jest miłość ku Bogu bez ofiar … Prawdziwe życie zakonnika powinno płynąć z minuty na minutę wśród zaparcia się i umartwień (18. 11)”. „Jezu dla Ciebie chcę cierpieć, cierpieć przez całe życie! Jezu, dla Ciebie chcę wciąż uśmiechać się przez łzy (20. 11)”. „Jezus ideałem moim, Jezus skarbem moim, więc przy nim ma myśl, przy nim me serce (21. 11)”. „Jezu kocham Cię i chcę Cię kochać do szaleństwa (22. 11)”. Idea świętości stale jest przed jego oczyma: „Chcę się stać świętym. Niech mnie to kosztuje, ile chce … Z Jezusem wszystko możliwe … Jeśli inni mogli, to dlaczego nie ja (27. 11)”. „Coraz więcej wzbudza się w mym sercu tęsknota za Jezusem i miłość ku Niemu. Myśl o nim coraz bardziej przesiąka mą tkankę. Dla Niego tylko żyć, dla Niego cierpieć, to me pragnienie. Każdą chwilę, każde ćwiczenie Jemu ofiarowałem (29. 11)”.

Pobożność nie polega tylko na uczuciu. Trzeba przede wszystkim wypełniać wolę Bożą. „Tej zasady chcę się trzymać w swym życiu (30. 11)”. „Opuściłem dom rodzicielski, krewnych i przyjaciół, aby naśladować Jezusa, aby iść za nim, więc nie wolno w klasztorze rąk założyć i wygodnie spocząć, bo Jezus przede mną krzyż niesie … więc nieść go za Jezusem … w dzień i w nocy … do ostatniej godziny swego życia, na nim oddać duszę Bogu (02. 12)”. „Dążyć do świętości, do doskonałości, to ciągła walka, walka ze sobą, walka ze światem … dlatego staram się umartwić. Wyrzekam się wszystkich wygód, rozkoszy i staram się życie swe podporządkować całkowicie woli Bożej … zdobyć cnoty i wyrobić w sobie jakby dobry nałóg, przyzwyczajenia do dobrego (03. 12).

Tylu Oblatów uświęciło się przez skrupulatne zachowanie Reguły. On chce iść ich śladami i przestrzegać jak „najsumienniej Reguły świętej (03. 01. 1938). Dochodzi nawet do przesady, twierdząc, że „nawet w czasie rekreacji powinniśmy zachować skupienie (15. 01). „Jedynie ciągłe zaparcie się siebie, ciągła pamięć na obecność Bożą, w której żyjemy, ciągłe akty miłości prowadzą duszę naszą do doskonałości (19. 01)”.

Po raz pierwszy do miłości Jezusa dołącza miłość Jego Matki Niepokalanej w notatce z 26 stycznia: „Jezu, przez Serce Niepokalanej Panny Maryi ofiaruję Twojemu Przenajświętszemu Sercu wszystkie me myśli, słowa, uczynki, modlitwy, udręki, cierpienia (26. 01)”. W skrupułach, udrękach i pokusach woła do Niej: „O Maryjo wspieraj mnie, o Matko Nieustającej Pomocy nie dopuszczaj, abym miał utracić Boga mojego (18. 02)”. Ale droga do doskonałości jest daleka i trudna. Czasami „czynię to co się zgadza z moją wolą, a nie z wolą Bożą (05. 03)”. „Ileż to właśnie przez to niepokoju, że chcemy się połowicznie oddać Bogu (12. 03)”.

To ciągłe napięcie, ta ciągła walka tak osłabiły jego organizm, że od początku kwietnia do połowy maja musiał być pod opieką lekarzy. Od 1 kwietnia aż do 11 maja nie robił więc żadnych notatek.

Dnia 12 maja notuje: „Po raz pierwszy znów zaczynam odprawiać normalne ćwiczenia po kuracji”. Trochę na tej kuracji ucierpiało jego życie wewnętrzne. W maju, miesiącu poświęconym Matce Bożej, jego miłość do Niej, jako do swej matki, sprawia mu wielką radość (15. 05). Począwszy od 19 maja, każda notatka jest poprzedzona słowem: „Jezus”, a od 16 lipca, święta Matki Bożej Szkaplerznej, kończy większość swoich notatek pozdrowieniem Matki Bożej: „Ave Maria!” „W Matce Najświętszej pokładam całą mą nadzieję. W Jej rękach są losy mego życia … Ona mnie nie opuści, lecz wesprze i wspomoże (19 i 20 maja)”. Modlitwa powinna być nieprzerwanym łańcuchem w jego życiu. Dlatego też postanawia odmawiać, w ciągu dnia, co godzinę „Ave Maria”, a za każdym uderzeniem zegara na wieży wzbudzić akt strzelisty: „Najsłodsze Serce Jezusa, spraw, abym Cię kochał coraz więcej (31. 05)”. Zdaje jednak sobie sprawę, że świętość nie polega na tych aktach zewnętrznych, czy też na długich modlitwach, ale „na pobożności i na stałym chodzeniu w obecności Jezusa (09. 06).

Nowicjat zbliża się do końca, a on nie jest tak gorliwy, jak tego pragnął. Czasami niedbale odprawia ćwiczenia zakonne, czasami znów nie znosi z cierpliwością swoich konfratrów (21 i 23. 06). Jak tu pogodzić troskę o zdrowie, zalecaną przez przełożonych, z duchem gorliwości (13 i 14. 07)? Ostatnia notatka nosi datę 23 sierpnia. Smutno mu, bo jego kierownik duchowy został przeniesiony na inne miejsce. Kto teraz będzie mu wskazywał drogę do nieba?

Po złożeniu ślubów, udaje się do scholastykatu w Krobi,  gdzie rozpoczął studia filozoficzne. Z końcem sierpnia 1939 r. przybywa do Markowic. Z powodu zbliżających się wojsk niemieckich, 4 września razem z innymi konfratrami, opuszcza Markowice i udał się do Kodnia. Wobec przepełnienia domów w Kodniu i na Św. Krzyża, wrócił do Markowic. Nazajutrz po jego powrocie, dnia 5 października, został  nałożony na całą wspólnotę zakonną areszt domowy z obowiązkiem przymusowej pracy w okolicznych folwarkach niemieckich.

W dniach wolnych od pracy kontynuuje razem z 4 innymi studia filozoficzne pod kierunkiem ojców Jana Nawrata i Józefa Krawczyka. 2 maja napisał ostatni list przed wywiezieniem do obozu, do swojej matki. Pociesza ją, jak mógł, gdyż jej mąż, a ojciec Alfonsa, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie i tam zginął 13 marca 1940. Po ukończeniu listu, dnia 4 maja, dopisał: „za pół godziny wyjeżdżamy samochodem do pracy; dokąd? Nie wiem”. O. Cebula, przed wysłaniem listu do rodziny, dodał: „Alfonsa już nie ma. W sobotę wyjechał z innymi na pracę do Niemiec” (A. Mańka do swej matki, 02. 05. 1940. Fotokopia przesłana mi przez o. Józefa Ptaka  z Bodzanowa, krewnego fr. Alfonsa Mańki). Rzeczywiście w sobotę 4 maja 1940 r. został razem z innymi 15 fratrami, deportowany przez gestapo w krytej ciężarówce do obozu rozdzielczego w Szczeglinie koło Mogilna. W czasie wstępnej „musztry” okrutnie go zbito, tak  że ledwie mógł się poruszać. Po trzech dniach przewieziono ich do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tutaj, od 9 maja do 2 sierpnia 1940 r., odbywa kwarantannę. Następnie 2 sierpnia tegoż roku, z transportem 1500 więźniów, został deportowany do Mauthausen – Gusen. W Dachau otrzymał numer immatrykulacyjny 9348; a w Gusen 6665.

Wątłego zdrowia, wycieńczony ciężką pracą przy odkrywce w kamieniołomach, zapada na zdrowiu. Dzięki sekretarzowi bloku udaje mu się dostać do szpitala obozowego, zwanego rewirem. Tutaj pozyskał sobie sympatię pielęgniarzy, którzy starali się go uratować dostarczając mu więcej żywności. Ale wszelkie zabiegi okazały się daremne; chory nie przychodził do siebie. Widząc śmierć przed sobą, modlił się prawie bez przerwy i odbył spowiedź u kapłana, który leżał chory obok niego. Oddał swoją czystą dusze Bogu dnia 22 stycznia 1941 r. (Dokumenty oblackie, jak np. Necrologium, podają datę śmierci na 21 stycznia. Ale dokumenty z Arolsen podają, że zmarł 22 stycznia 1941 r. o 19.00. Uważam, że należy przyjąć tę datę jako wiarygodną), mając zaledwie 23 lata.

Frater Józef Rozynek, który miał dobre stosunki z kapo krematorium, uzyskał od niego pozwolenie na odprawienie modlitw za zmarłego. Kilku więc fratrów udało się do krematorium i tam wśród 100 skrzyń ze zwłokami zmarłych czy zabitych, odszukali szczątki śmiertelne fratra Mańki. O. Maksymiuk opisuje modlitwy nad zmarłym: „Ustawiono trumnę ze zwłokami Alfonsa Mańki. Leżał nagusieńki, jakby co dopiero przyszedł na świat. Kości obciągnięte, pokryte bladą skórą; twarz pogodna. Uklękliśmy, aby modlitwą płynącą z rozdartych serc oddać chrześcijańską posługę. Po modlitwie odniesiono trumnę na swoje miejsce. Powoli, cichuteńko, bo był późny wieczór, rozchodziliśmy się do swoich baraków (J. Maksymiuk, Przeżyłem obóz zagłady Muthausen – Gusen, mps, Łeba 1984, s. 32: śmierć fratra Alfonsa Mańki). Ciało fratra Mańki zostało spalone 28 stycznia w krematorium miejscowego obozu, w pierwszym dniu po otwarciu. (O. Maksymiuk w swoich wspomnieniach pisze: „dnia 6 stycznia 1941 r.” został powiadomiony o śmierci fr. Mańki i że ciało zostało spalone w Mauthausen, bo „dopiero za rok zbudowano krematorium w Gusen” (Przeżyłem obóz zagłady Muthausen – Gusen, s. 32). Z dokumentacji obozu Gusen przechowywanej w Arolsen wynika, że Fr. Mańka zmarł 22 stycznia 1941 r. i został spalony w krematorium obozu Gusen dnia 28 stycznia. H. Marsalek: Konzentrationslager Gusen (s. 45) pisze, że: „29 Janner 1941: Inbetriebnahme des Gusener Krematorium”. Nawet jeśli rozpoczęcie działalności krematorium nastąpiło dopiero 29 stycznia 1941 r., to jest możliwe, że dzień wcześniej wieczorem zaczęto palić ciała.

Fr. Mańka był wątłej budowy ciała i melancholiczno – sentymaentalnego temperamentu. W notatkach z 7 lipca 1938 roku, sporządzonych z okazji dopuszczenia do pierwszych ślubów, czytamy, że był taktowny, miły w stosunkach z konfratrami i jako wzorowy nowicjusz świecił przykładem. Dlatego też jednomyślnie został dopuszczony do pierwszych ślubów.

Piękne świadectwo o nim wydaje Gość z Obry: „Umarł jak żył święcie. Wycieńczony głodem, wśród bicia i strasznych męczarni, nie wypowiadając słowa skargi. Na ustach jego była nieprzerwana modlitwa. Zawsze był skupiony. Widzieliśmy go po śmierci. Był to szkielet z anielską pogodą na twarzy” (Gość z Obry, 1945, nr 3).

Kiedy rodzina otrzymała jego rzeczy z Markowic, znalazła tam karteczkę z napisem: „Będę Bogu wierny aż do śmierci!” (Z listu Józefy Mańki do J. Pielorza, 23. 11. 2001). Tak, fr. Alfons Mańka pozostał Bogu wierny aż do śmierci męczeńskiej. Obok o. Józefa Cebuli, beatyfikowanego 13 czerwca 1999 r., frater Alfons mógłby godnie być zgłoszony przez polską prowincję oblatów jako kandydat na ołtarze.

 

3   o. Józef Niesłony OMI, „Słownik biograficzny Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej Prowincji Polskiej 1923 – 2016”, s. 255 – 257

 

  1. MAŃKA ALFONS (1917 – 1941)

 

Urodzony: Lisowice k. Lublińca, 21 października 1917 r.

Rozpoczęcie nowicjatu: Markowice, 7 września 1937 r.

Pierwsza profesja: Markowice, 8 września 1938 r.

Śmierć: Mauthausen – Gusen (obóz koncentracyjny), 21 stycznia 1941 roku.

 

Fr. Scholastyk Alfons Mańka OMI, urodził się 21 października 1917 roku w Lisowicach k. Lublińca, w parafii Lubecko, jako syn Piotra i Karoliny z domu Sojka. Był młodszym bratem brata – oblata Piotra Mańki OMI, który zmarł w 1961 roku.

Po ukończeniu szkoły powszechnej poszedł do gimnazjum państwowego w Lublińcu (1929 – 1934), a następnie wstąpił do junioratu oblatów w Lublińcu (1934 – 1937). Po zdaniu matury rozpoczął nowicjat w Markowicach. Swoje pierwsze śluby zakonne złożył 8 września 1938 roku.

Po złożeniu ślubów udał się do scholastykatu w Krobii, gdzie rozpoczął studia filozoficzne. Z końcem sierpnia 1939 r. przybył do Markowic, które 4 września 1939 r. razem z innymi konfratrami opuścił i udał się do Kodnia. Wobec przepełnienia domu w Kodniu i na Świętym Krzyżu wrócił do Markowic. Nazajutrz po jego powrocie, 5 października został na całą wspólnotę zakonną nałożony obowiązek przymusowej pracy w okolicznych folwarkach niemieckich, a 25 października areszt domowy. W dniach wolnych od pracy razem z czterema innymi fratrami kontynuował studia filozoficzne pod kierunkiem ojców: Jana Nawrata i Józefa Krawczyka.

Dnia 4 maja 1940 r. razem z 15 innymi klerykami został deportowany przez Gestapo do obozu rozdzielczego w Szczeglinie k. Mogilna. Już na samym wstępie został okrutnie pobity. Po trzech dniach, razem z innymi w wagonach bydlęcych, został przetransportowany do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam, od 9 maja do 2 sierpnia 1940 r. odbywał kwarantannę, a 2 sierpnia tegoż roku z transportem 1500 więźniów został deportowany do Mauthausen – Gusen. W Mauthausen – Gusen przebywał razem ze swoim superiorem z Lublińca, a później mistrzem nowicjuszy z Markowic, ojcem Józefem Cebulą OMI, którego Jan Paweł II 13 czerwca w 1999 roku ogłosił błogosławionym.

Frater Alfons był wątły, a wycieńczony ciężką pracą w kamieniołomach, zapadł na zdrowiu. Dostał się do szpitala obozowego, ale zdrowia nie odzyskał. Będąc świadomy końca życia, prawie bez przerwy się modlił.

Zmarł w szpitalu obozowym w Mauthausen – Gusen 21 stycznia 1941 r. W ostatnim dniu życia – co było bardzo rzadkie w obozie – wyspowiadał się przed śmiercią. W tym samym czasie leżał na rewirze, czyli w szpitalu obozowym kapłan katolicki, który go wyspowiadał i przygotował na wieczność.

Obozowiec fr. Józef Rozynek OMI, który miał dobre układy z kapo w krematorium uzyskał pozwolenie na odprawienie modlitw przy zmarłym fr. Alfonsie. Kilku kleryków oblackich udało się do krematorium i tam wśród 100 skrzyń ze zwłokami zmarłych odszukali ciało fr. Alfonsa. Trumnę z nieboszczykiem wyniesiono do przedsionka baraku. Koledzy – oblaci uklękli przy zmarłym, pomodlili się i odnieśli trumnę na miejsce. To był jedyny pogrzeb, jaki mogli urządzić swemu współbratu. Ciało fr. Alfonsa zostało spalone 28 stycznia w krematorium miejscowego obozu, w pierwszym dniu po otwarciu.

Kleryk Alfons był dosyć niezwykły. Pozostały po nim cztery zeszyty osobistych zapisków duchowych z lat nowicjatu i scholastykatu, tzw. Recapitulatio diei. Zabrał się z całą energią do zrealizowania swego celu, jakim jest świętość. Już na początku nowicjatu pisał: „Przyszedłem do klasztoru, aby się stać świętym i też całym sercem tego pragnę (2. 10. 1937).

„Będę wierny Bogu całe życie w małych rzeczach”. Idąc wzorem św. Teresy od Dzieciątka Jezus pragnie, aby „sprawianie przyjemności Jezusowi było jego pociechą” (16. 11).

„Jezu dla Ciebie chcę cierpieć, cierpieć przez całe życie. Jezu dla Ciebie chcę wciąż uśmiechać się przez łzy” (20. 11). „Jezus ideałem moim, Jezus skarbem moim, więc przy nim ma myśl, przy nim me serce” (21. 11). Jezu kocham Cię i chcę Cię kochać do szaleństwa” (22. 11). Idea świętości stale mu przyświecała: „Chcę się stać świętym. Niech mnie to kosztuje ile chce … Z Jezusem wszystko możliwe … Jeśli inni mogli, to dlaczego nie ja” (27. 11). „Dla Niego tylko żyć, dla Niego cierpieć, to me pragnienie. Każdą chwilę, każde ćwiczenie Jemu ofiarowałem” (29, 11).

„Pobożność nie polega tylko na uczuciu”. Trzeba przede wszystkim wypełniać wolę Bożą. „Tej zasady chcę się trzymać w swym życiu” (30. 11). „Opuściłem dom rodzicielski, krewnych i przyjaciół, aby naśladować Jezusa, aby iść za Nim, więc nie wolno w klasztorze rąk założyć i wygodnie spocząć, bo Jezus przede mną krzyż niesie. Więc trzeba nieść go za Jezusem … w dzień i w noc … do ostatniej godziny swego życia, na nim oddać duszę Bogu (2. 12).

„Dążyć do świętości, do doskonałości, to ciągła walka, walka ze sobą, walka ze światem … dlatego staram się umartwiać. Wyrzekam się wszelkich wygód, rozkoszy i staram się życie swe podporządkować całkowicie woli Bożej … zdobyć cnoty i wyrobić w sobie jakby dobry nałóg, przyzwyczajenia do dobrego” (3. 12).

Pisał, że będzie się starał korzystać ze spowiedzi, aby móc ze spokojem i radością przyjmować Jezusa z Komunii św. Zwracał uwagę na dobre przygotowanie do spowiedzi św. i w dzień spowiedzi już od rana o niej myślał i zważał, aby wypełnić pięć warunków spowiedzi, przede wszystkim zaś żal za grzechy. Zrobił postanowienie wytrwania w powołaniu przez modlitwę, posłuszeństwo i żal za grzechy. Codziennie podejmował jakąś intencję. Z tą intencją szedł na Mszę św. i w tej intencji przyjmował Komunię św.

„Chcę być kapłanem na wzór Najświętszego Serca Jezusowego. Chcę być oblatem na wzór serca naszego założyciela Ojca Eugeniusza de Mazenod”.

Piękne świadectwo daje o nim „Gość z Obry”: „Umarł, jak żył święcie. Wycieńczony głodem, wśród bicia i strasznych męczarni, nie wypowiadając słowa skargi. Na ustach jego była nieprzerwana modlitwa. Zawsze był skupiony. Widzieliśmy go po śmierci. Był to szkielet z anielską pogodą na twarzy”.

Kiedy rodzina otrzymała jego rzeczy z Markowic, znalazła tam karteczkę z napisem: „Będę Bogu wierny aż do śmierci”.

Ojciec fr. Alfonsa również został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie i tam zginął 13 marca 1940 r.

Frater Alfons był klerykiem drugiego roku filozofii. Zmarł w drugim roku profesji zakonnej, mając 23 lata.

 

Literatura: APP/Personalia; DEF-II/31; Krawczyk – Ojcowie, 136; Krawczyk – Mark, 41, 61, 79-81; Pielorz – Mart, 105 – 109; GO 1945 nr 3, 7; MD 1991 nr 1, 5.

 

4   Józef Maksymiuk OMI, Przeżyłem obóz zagłady Mauthausen – Gusen. Łeba 1984, s. 45

  1. Śmierć fratra Alfonsa Mańki

Frater Alfons Mańka pobity w Szczeglinie czuł się cały czas źle. Dnia 6 stycznia 1941 roku, któryś z naszych kolegów doniósł o śmierci fratra Mańki. Józef Rozynek utrzymywał znajomość z kapą z grupy pogrzebowej. Zawia­domił nas oblatów, że będziemy mogli zobaczyć zwłoki fratra Mańki i pomo­dlić się przy jego trumnie. Był on na drugim kursie teologii w Obrze. W chwi­li aresztowania, 5 października 1939 roku, był razem z nami w Markowicach i razem z nowicjuszami został wywieziony do obozu. Już w Szczeglinie do­tkliwie go pobito. Sądzę, że to odbiło się na jego wątłym zdrowiu. W począt­kach stycznia znalazł się na rewirze. Obok niego leżał chory kapłan katolicki. Frater przyjął sakrament pokuty i oddał swoją umęczoną, ale jakże jasną du­szę Bogu. Tego wieczoru znajomy fratra Rozynka wprowadził nas do budyn­ku, gdzie w otwartych trumnach, a właściwie w skrzyniach leżeli zmarli i za­bici więźniowie. W tym czasie nie było jeszcze krematorium w Gusen. Ciała zmarłych wywożono do krematorium w Mauthausen. Atmosfera jak w katakumbach. Dwóch kolegów wyniosło trumnę z nieboszczykiem do przedsion­ka baraku, bo tylko tam było zapalone światło. Tu ustawiono trumnę ze zwło­kami Alfonsa Mańki. Leżał nagusieńki, jakby dopiero przyszedł na świat. Ko­ści obciągnięte, pokryte bladą skórą. Twarz pogodna. Uklękliśmy, aby modli­twą płynącą z rozdartych serc oddać chrześcijańską posługę. Po modlitwie odnieśliśmy trumnę na miejsce. Powoli, cichuteńko, bo był późny wieczór, rozchodziliśmy się do swoich baraków na niespokojny sen. To był jedyny po­grzeb, jaki mogliśmy urządzić naszemu współbratu. Dopiero za rok zbudo­wano krematorium w Gusen i odtąd dymy o specyficznym zapachu zasnuwały nieraz całą dolinę i wywoływały przygnębiające wrażenie.

Potem odszedł z naszej grupy Ludwik Jański i wreszcie w strasznych, głodowych cierpieniach na bloku inwalidzkim frater Mieczysław Frala, scholastyk z drugiego kursu filozofii. Tak, więc czterech zostało zwolnionych, czterech zginęło a ośmiu dalej czekało w utrudzeniu na wolność, która się jakoś oddalała.

 

Józef Maksymiuk OMI, Przeżyłem obóz zagłady Mauthausen – Gusen. Łeba 1984, s. 43

 

Pełniejszy obraz tych wydarzeń przedstawił autor o. Józef Maksymiuk w swoim wspomnieniu spisanym w Wyższym Seminarium Duchownym w Obrze 29. 02. 1948 r. gdy był jeszcze klerykiem. Oto jego relacja:

Było to jednego z ostatnich dni stycznia 1941 r. Wieczorem po pracy przyszedł do mnie mój dobry kolega Rozynek. Byłem wtedy na trzecim bloku, a siennik mój, to jest obozowe posłanie, był przy samych drzwiach wyjściowych. Dlatego spostrzegłszy go wskazałem moje legowisko i zapraszałem by usiadł, lecz on grzecznie podziękował, mówiąc że nie ma czasu bo musi odwiedzić wszystkich fratrów Oblatów. W słowach tych można było zauważyć niezwykły smutek. Zacząłem się zastanawiać, co mogło zajść tak ważnego, że dotyczyło aż wszystkich fratrów. Widząc zaś jego zakłopotaną minę i dłuższe wahanie, rzekłem z rezygnacją: „widzę, że coś smutnego masz mi do powiedzenia. Więc się nie obawiaj, że mię przerazisz, gdyż od pewnego czasu jestem na wszystko przygotowany, nawet na najgorsze. Wtedy ośmielony moim spokojem wyrzekł przyciszonym głosem: frater Alfons Mańka zmarł na rewirze. Przez chwilę nastało milczenie, bo rzeczywiście śmierć najstarszego współbrata zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Wnet jednak wyrwawszy się z ponurego zadumania zacząłem wypytywać o szczegóły śmierci. Jak wiesz – zaczął Rozynek – już na Boże Narodzenie 1940 r. frater Mańka był zupełnie osłabiony ciężką pracą w kamieniołomach, no a przede wszystkim głodem. Gdy pewnego dnia przyniesiono go całkiem wyczerpanego z pracy, sekretarz baraku kazał mu się zgłosić do obozowego lekarza. Swoim pokojem i łagodnością pozyskał sobie sympatię pielęgniarzy, tak że mu nieraz podsunęli drugą miskę zupy. Ale siły jego były zbyt wyczerpane, by odżywiając się brukwią lub burakami pastewnymi i kawałkiem chleba, mógł je z powrotem odzyskać. Dlatego tak z dnia na dzień usychał przedwcześnie jak kwiat bez wody, czekając na wyzwolenie z rąk upragnionej śmierci. Pielęgniarz nie mógł się nadziwić, że nigdy skarga nie powstała na jego ustach, smutek nie zamglił oblicza, a oczy czegoś ciągle szukały w górze. Bardzo często się modlił i to mu dodawało siły do zniesienia ciężkich cierpień fizycznych i chwil zupełnego osamotnienia. Bóg łaskawy nie opuścił go w godzinę śmierci, bo w ostatnim dniu swojego życia, miał rzadką okazję w Gusen wyspowiadać się przed śmiercią. Właśnie o dwa łóżka od niego, leżał chory kapłan katolicki, który na skinienie fr. Mańki przyszedł, nieznacznie wyspowiadał i przygotował go na drogę do wieczności. Sakrament ostatniego namaszczenia i Wiatyk musiał zastąpić spragnieniem. Szczęśliwy jednak, że mógł obmyć swą duszę w sakramencie Pokuty, modlił się do samego wieczora i z modlitwą na ustach oddał swą czystą duszę Bogu. Oto są szczegóły – kończył Rozynek – który mi dostarczył jeden z pielęgniarzy, a mój kolega.

A teraz musze ci powiedzieć sekret: tu ściszył głos i zaczął półgłosem mówić mi do ucha. – Widzisz mam znajomego, który jest kapem trupiarni. Leży tam około sto trupów i dziś właśnie przyniesiono ciało fr. Mańki. /Trzeba zaznaczyć, że w Gusen nie było jeszcze krematorium, a większe ilości trupów wywożono do oddalonego o 4 km Mauthausen/. Prosiłem więc, aby pozwolił nam go zobaczyć i pomodlić się nad jego zwłokami. Kapo z początku wahał się, ale na moje nalegania zgodził się, zwłaszcza, że wieczór zapowiadał się ciemny i nie było wielkiej obawy, by ktoś podglądnął. Umówiliśmy się, że po pierwszym dzwonku na spanie, kapo otworzy drzwi do trupiarni, a sam będzie czekał przed barakiem, a my po jednym wśliźniemy się niepostrzeżenie do środka. Tam światło można zrobić a okna są dobrze zaciemnione więc będziemy mogli odnaleźć swego konfratra. Rozynek zabrał się do odejścia i na odchodne dorzucił: ja idę oznajmić reszcie Oblatów, a ty pamiętaj na pierwszy dzwonek.

Rozynek odszedł, a ja zacząłem przypominać sobie zapoznanie się z fr. Mańką i przepędzone z nim różne koleje mojego życia – Lubliniec, Markowice – praca w majątku niemieckim, wyjazd w nieznane. Szczeglin – tu zatrzymałem się, bo straszny obraz przeżytych cierpień stanął mi wyraźnie przed oczyma. Pierwszym bowiem przystankiem po wywiezieniu nas z Markowic był straszny obóz przejściowy w Szczeglinie koło Mogilna. Tam to dostałem największe bicie, gdy zaraz po przyjeździe ganiali nas esmani po placu, łamiąc na naszych karkach świeżo wycięte kije. Myślałem, że przyjdzie zostawić młode życie po kijami pijanych esmanów, więc wzbudziłem akt żalu, przygotowując się na śmierć. Sił nie starczyło wstawać i znowu padać, a ciało miałem tak zbite, że nie odczuwałem poszczególnych razów zadawanych przez rozbestwionych siepaczy. Wtem gwizdek oznajmił koniec morderczych ćwiczeń. Gonią nas do stajni. Dobyłem ostatnich sił, by dowlec się do końskich barłogów. Ot i jestem już wewnątrz budynku. Oglądam się na podwórze. O zgrozo! Fr. Mańka leży zemdlały a po nim skacze trzech tęgich esmanów. Gdy się już napastwili do syta, kazali mu lecieć do stajni, gdy tymczasem on nie mógł się ruszyć z miejsca. Wtedy dwóch fratrów, którzy się trochę lepiej trzymali na nogach, podskoczyli do niego, wzięli go pod ręce i przywlekli do stajni.

Po jakimś czasie fr. Mańka oprzytomniał, ale przez całą noc spać nie mógł, i tylko głuche jęki wydobywające się z piersi źle wróżyły o jego zdrowiu. Potem przeniesiono nas do Dachał, a po trzymiesięcznym pobycie przetransportowano ostatecznie do kamieniołomów w Gusen. Tu często nosiłem razem z fr. Mańką kamienie, ale gdy poszedłem do obrabiania kamieni, spotkania były rzadsze. Głęboko w pamięci utrwaliło mi się ostatnie spotkanie w trzecią niedzielę adwentu, kiedy to kilku z naszych fratrów przyszło na mój blok gdzie pod przewodnictwem fr. Mańki recytowaliśmy Mszę św. Potem zaś fr. Mańka przemówił do nas na temat zgadzania się z wolą Bożą, czym podniósł nas mocno na duchu, i dodał nadziei w przetrwanie obozu.

Z tego snu wspomnień obudził mnie pierwszy dzwonek na spanie. Wszyscy zlatywali się do baraku, a ja nieznacznie wysunąłem się na ulicę i biegłem w stronę trupiarni. Wieczór był ciemny, więc  nie mogłem dojrzeć nikogo, tylko cichy szept Rozynka oznajmił, że już mogę wchodzić do wnętrza. Byłem ostatni, więc zaraz po mnie wszedł kapo, zamknął drzwi na klucz, i zaświecił światło. Ujrzałem sześciu fratrów zgrupowanych w przedsionku. Dwóch poszło do środka trupiarni, by przynieść w trumnie, podobnej do skrzyni, śmiertelne szczątki fr. Mańki. Dziwne uczucie ogarnęło mnie w otoczeniu setki trupów. Dreszcz przeszedł po plecach, i byłbym uciekł, gdybym był tylko sam. Wnet przenieśli trumnę do przedsionka i uklękliśmy wkoło, by się pomodlić za jego duszę, i w ten sposób oddać mu ostatnią posługę. Ciało fr. Mańki było w trumnie bez wieka, a właściwie był to sam szkielet obciągnięty skórą. Ślady głodu można było zauważyć we wszystkich członkach mizernej postaci. Mimo jednak mizernego wyglądu, jakiś niebieski spokój rozlał się na jego twarzy i ledwie dostrzegalny uśmiech zamarł na bladych ustach. Ślady cichego męczeństwa zdawały się do nas przemawiać, że w tym ciele mieszkała czysta i niewinna dusza prawdziwego oblata.

Przy końcu modlitwy jeden zaintonował: a teraz pomódlmy się za tego, który z naszego grona jako pierwszy będzie wezwany przed Boga – Sędziego. Zrobiło mi się jakoś nieswojo, gdy spostrzegłem, że oczy konfratrów rozglądając się po sobie, dłużej zatrzymały się na mojej mizernej postaci. Bo rzeczywiście w tym czasie najgorzej wyglądałem ze wszystkich. Spuściłem wzrok na zwłoki zmarłego współbrata i powiedziałem sobie: prędzej czy później znajdę się w tym samym położeniu, a więc niech się dzieje wola Boża. Po chwili odniesiono zwłoki fr. Mańki na miejsce, kapo zgasił światło i otworzył drzwi, a my po jednym wymykaliśmy się do swoich baraków, gdzie wszyscy już spali …

 

Józef Maksymiuk OMI, Przeżyłem obóz zagłady Mauthausen – Gusen. Łeba 1984, s. 43

  1. Pożegnanie Ojców Oblatów Maryi Niepokalanej 8 grudnia 1940 roku

Dnia 7 grudnia 1940 roku rozeszła się wiadomość, tym razem praw­dziwa, że wszystkich księży przenoszą z Gusen do Dachau. Ma to nastąpić jutro, w samo święto Niepokalanej. Spotkaliśmy się z naszymi Ojcami, którzy przyjechali do Gusen, aby się z nimi pożegnać. Byli to Ojcowie: Szczepan Całujek, Antoni Matura, Ludwik Kasałka i Kozal. Wyjechali do Dachau. Do­wiedzieliśmy się potem, że papież Pius XII pragnął w jakiś sposób dopomóc wszystkim księżom przebywającym w obozach koncentracyjnych. Za pośred­nictwem ks. kardynała Bertrama z Wrocławia wyjednał przeniesienie księży ze wszystkich obozów koncentracyjnych do Dachau. Tam stworzono im lep­sze warunki bytowania. Mogli odprawiać Mszę św. w kaplicy obozowej, do­stawali kubek wina, który pod nadzorem esesmanów musieli wypić do dna. Nie musieli tez chodzić do pracy. Niestety, przywileje te trwały tylko pół ro­ku, a potem księża byli traktowani jeszcze gorzej niż pozostali więźniowie. Nasi fratres, oblaci z Markowic, zapisani zostali jako studenci, dlatego wszy­scy pozostali w Gusen. Właściwie już nie wszyscy, bo frater nowicjusz Jan Szamocki ciężko pobity zmarł na krwawą biegunkę już we wrześniu. Choroba ta dziesiątkowała więźniów przez cały rok 1940.

Po wyjeździe Ojców zabrakło nam naszej ostoi i pomocy duchowej. Z nimi spotykaliśmy się dość często, a we wrześniu w święto Narodzenia Matki Bożej, starsi fratres scholastycy: Alfons Mańka, Mieczysław Frala, Paweł Kurda i Alfons Kaczmarczyk składali swoje roczne śluby na ręce Ojca Szcze­pana Całujka.

  

5   o. Czesław Kozal OMI, „Wspomnienia obozowe”, s. 31-32.

Odnowienie ślubów w Gusen 8. 8. 1940 r.

 

Rzewna była scena religijna na miejscu, gdzie stawiano krematorium. Grupa młodzieńców otacza swego duchowego Ojca. Młodzieńcy ci to klerycy ze Zgromadzenia Oblatów Maryi Niepokalanej. Zebrali się by w dniu 8-ym września odnowić śluby zakonne… W tym piekle ziemskim, gdzie nienawiść, zbrodnia, okrucieństwo panują, gdzie grzech i szatan wszechwładnie dzierży berło swej władzy, ci młodzi chłopcy poświęcają rozum, wolę, ciało na wyłączną służbę Bogu, pod sztandarem Niepokalanej. Pewnie niebo zamilkło w tym momencie, kiedy rozrzewnione usta wymawiają słowa przysięgi:

„W imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, w obecności Trójcy Przenajświętszej, Błogosławionej Dziewicy Maryi, wszystkich Aniołów [i] wszystkich Świętych oraz przed tobą Ojcze, przyrzekam, obiecuję i ślubuję Ubóstwo, Czystość i Posłuszeństwo oraz to, że wytrwam w Zgromadzeniu… Tak mi dopomóż BÓG”.

  

6     Marian Mańka, Renata Piosek. Lisowice. Historia i współczesność, wydawca: Stowarzyszenie Rozwoju  Sołectwa Lisowice, Lisowice 2010, s. 74-77

 

Alfons Mańka

Urodził się 21 października 1917 r. w miejscowości Lisowice, należącej do parafii Lubecko koło Lublińca, z ojca Piotra i matki Karoliny z domu Sojka. Rodzice byli bardzo pobożni, w domu odmawiano wspólnie różaniec. Młody Alfons, gdy sam był w pokoju, lubił modlić się na klęczkach. Jako chłopiec pomagał rodzicom w pracach gospodarskich. W niedziele i święta regularnie chodził pieszo do kościoła parafialnego w Lubecku, odległego o 4 km od domu.

Raz w czasie wielkiej zimy zasłabł i padł na ziemię. Byłby zamarzł, gdyby niejaki Mokros. Ten zabrał go do siebie, zaopiekował się nim i chłopiec przyszedł do siebie. Alfons był uzdolniony. Lubił grać na skrzypcach i malować. Lubił również jeździć na pielgrzymki do sanktuariów Matki Boskiej w Częstochowie i Piekarach. Po ukończeniu szkoły powszechnej poszedł do gimnazjum w Lublińcu (1929-1934). Jeździł tam codziennie rowerem.45

Kiedy poczuł, że Chrystus go woła na swoją służbę, wstąpił do Małego Seminarium oblatów w Lublińcu (1934-1937). Po zdaniu matury rozpoczął nowicjat w Markowicach i po roku, 8 września 1938 r., złożył pierwsze śluby zakonne.

W trakcie nowicjatu prowadził dzienniczek duchowy, tzw. „Recapitulatio diei.” Jego rodzina przechowała go starannie i pozwoliła z niego skorzystać46. Czytając te notatki, robione albo codziennie lub też w krótkich odstępach czasu, możemy śledzić ogromny wysiłek fratra Mańki w dążeniu do świętości, do wyrzeczenia się wszystkiego dla miłości Jezusa. W tym dążeniu miała mu pomagać Matka Boska, którą sobie obrał jako własną matkę. Wiele notatek zaczyna słowem „Jezus” i kończy pozdrowieniem „Ave Maria”.

Jako nowicjusz zabrał się z całą energią do zrealizowania swego celu. Ale napotykał różnego rodzaju trudności. Ta walka wewnętrzna odbiła się na jego zdrowiu, więc przez przeszło

miesiąc, od l kwietnia do 11 maja 1938 r., musiał się kurować pod kontrolą lekarzy. Aby zrozumieć to bezwzględne dążenie do świętości, jego radości, jego niepokoje, chwile uniesienia mistycznego i chwile oschłości, a nawet chwile upadków należałoby zgłębić jego dzienniczek duchowy. Przytoczymy tylko ważniejsze urywki tego notatnika duchowego, w porządku chronologicznym.

„Przyszedłem do klasztoru, aby się stać świętym i też całym sercem tego pragnę (02.10.1937)”. Dwa dni później „oschłość go opanowała”, ale już następnego dnia gorliwość nim zawładnęła. Wybiera „drogę zaparcia się dla Jezusa i wyzbycia się wszystkiego dla niego (20.10)”. Doznaje ogromnego szczęścia obcowania z Bogiem: „Rano czułem, że żar miłości palił we mnie, lecz w czasie dnia niekiedy miłość ostygła, a natura ludzka ciążyła do swego… Chcę zawsze walczyć dla całkowitego uświęcenia się (24.10)”.

Czasami czuje bliskość Jezusa: „Dziś Jezus dał mi poznać jak słodko jest klęczeć u Jego stóp w kaplicy i jak bardzo miło jest wpatrywać się w tabernakulum z tym poczuciem, że tam za temi drzwiczkami mieszka Jezus” (04.11). „Jezu, wyniszcz mnie dla twej miłości…

Jemu służyć, jego kochać. Świat dla mnie już nie przedstawia wartości, bo Bóg mój i wszystko moje” (07 i 08.11).

Aby kochać Jezusa całkowicie, trzeba nabyć odpowiednie cnoty. Bardzo ważną z nich jest pokora. „Droga pokory, droga zapomnienia, oto droga mego życia. Po niej prowadzi mnie Jezus” (10.11). „W oschłości i w zniechęceniu, choć to trudno, kroczyć dalej, bo Jezus nas prowadzi” (9.11). Idąc wzorem św. Teresy od Dzieciątka Jezus pragnie, aby „sprawianie przyjemności Jezusowi było jego pociechą” (16.11). Chce kochać Jezusa „do szaleństwa” (17.11). W okresach oschłości, kiedy życie duchowe wydaje się stygnąć, trzeba sobie przypomnieć „że niemożliwa jest miłość ku Bogu bez ofiar… Prawdziwe życie zakonnika powinno płynąć z minuty na minutę wśród zaparcia się i umartwień” (18.11). „Jezu, dla Ciebie chcę cierpieć, cierpieć przez całe życie. Jezu, dla Ciebie chcę wciąż uśmiechać się przez

łzy” (20.11). „Jezus ideałem moim, Jezus skarbem moim, więc przy nim ma myśl, przy nim me serce” (21.11). „Jezu, kocham Cię i chcę Cię kochać do szaleństwa” (22.11). Idea świętości stale jest przed jego oczyma: „Chcę się stać świętym. Niech mnie to kosztuje, ile chce… Z Jezusem wszystko możliwe… Jeśli inni mogli, to dlaczego nie ja” (27.11). „Coraz więcej wzbudza się w mym sercu tęsknota za Jezusem i miłości ku Niemu. Myśl o nim coraz bardziej przesiąka mą tkankę. Dla Niego tylko żyć, dla Niego cierpieć, to me pragnienie. Każdą chwilę, każde ćwiczenie Jemu ofiarowałem” (29.11).

Pobożność nie polega tylko na uczuciu. Trzeba przede wszystkim wypełniać wolę Bożą. „Tej zasady chcę się trzymać w swym życiu” (30.11). „Opuściłem dom rodzicielski, krewnych i przyjaciół, aby naśladować Jezusa, aby iść za nim, więc nie wolno w klasztorze rąk założyć i wygodnie spocząć, bo Jezus przede mną krzyż niesie… więc nieść go za Jezusem… w dzień i w noc… do ostatniej godziny swego życia, na nim oddać duszę Bogu (02.12). „Dążyć do świętości, do doskonałości, to ciągła walka, walka z sobą, walka ze światem… dlatego staram się umartwiać. Wyrzekam się wszelkich wygód, rozkoszy i staram się życie swe podporządkować całkowicie woli Bożej… zdobyć cnoty i wyrobić w sobie jakby dobry nałóg, przyzwyczajenia do dobrego” (03.12).

Tylu oblatów uświęciło się przez skrupulatne zachowanie Reguły. On chce iść ich śladami i przestrzegać ,jak najsumienniej Reguły świętej” (3.1.1938). Dochodzi nawet do przesady, twierdząc, że „nawet w czasie rekreacji powinniśmy zachować skupienie” (15.01). „Jedynie ciągłe zaparcie się siebie, ciągła pamięć na obecność Bożą, w której żyjemy, ciągłe akty miłości prowadzą duszę naszą do doskonałości” (19.01).

Po raz pierwszy do miłości Jezusa dołącza miłość do Jego Matki Niepokalanej w notatce z 26 stycznia: „Jezu, przez Serce Niepokalanej Panny Maryi ofiaruję Twemu Przenajświętszemu Sercu wszystkie me myśli, słowa, uczynki, modlitwy, udręki, cierpienia” (26.01). W skrupułach, udrękach i pokusach woła do Niej: „O Maryjo, wspieraj mnie, o Matko Nieustającej Pomocy, nie dopuszczaj, abym miał utracić Boga mojego” (18.02). Ale droga do doskonałości jest daleka i trudna. Czasami „czynię to, co się zgadza z moją wolą, a nie z wolą Bożą” (05.03). „Ileż to właśnie przez to niepokoju, że chcemy się połowicznie oddać Bogu” (12.03).

To ciągłe napięcie i ta ciągła walka tak osłabiły jego organizm, że od początku kwietnia do połowy maja musiał być pod opieką lekarzy. Od l kwietnia aż do 11 maja nie robił więc żadnych notatek. Dnia 12 maja notuje: „Po raz pierwszy znów zaczynam odprawiać normalne ćwiczenia po kuracji”. Trochę na tej kuracji ucierpiało jego życie wewnętrzne. W maju, miesiącu poświęconym Matce Bożej, jego miłość do Niej, jako do swej matki, „sprawia mu wielką radość” (15.05). Począwszy od 19 maja, każda notatka jest poprzedzona słowem: „Jezus”, a od 16 lipca, święta Matki Boskiej Szkaplerznej, kończy większość swoich notatek pozdrowieniem Matki Bożej: „Ave Maria!” „W Matce Najświętszej pokładam całą mą nadzieję. W Jej rękach są losy mego życia… Ona mnie nie opuści, lecz wesprze i wspomoże” (19 i 20.05). Modlitwa powinna być nieprzerwanym łańcuchem w jego życiu. Dlatego też postanawia odmawiać w ciągu dnia co godzinę „Ave Maria”, a za każdym uderzeniem zegara na wieży wzbudzić akt strzelisty: „Najsłodsze Serce Jezusa, spraw, abym Cię kochał coraz więcej” (31.05). Zdaje jednak sobie sprawę, że świętość nie polega na tych aktach zewnętrznych, czy też na długich modlitwach, ale „na pobożności i na stałym chodzeniu w obecności” Jezusa (9.06).

Nowicjat zbliża się do końca, a on nie jest tak gorliwy, jak tego pragnął. Czasami niedbale odprawia ćwiczenia zakonne, czasami znów nie znosi z cierpliwością swoich konfratrów (21 i 23.06). Jak tu pogodzić troskę o zdrowie, zalecaną przez przełożonych, z duchem gorliwości (13 i 14.07)? Ostatnia notatka nosi datę 23 sierpnia. Smutno mu, bo jego kierownik duchowy został przeniesiony na inne miejsce. Kto teraz będzie mu wskazywał drogę do nieba?

Po złożeniu ślubów udał się do scholastykatu w Krobi, gdzie rozpoczął studia filozoficzne. Z końcem sierpnia 1939 r. przybył do Markowic. Z powodu zbliżających się wojsk niemieckich 4 września razem z innymi konfratrami opuścił Markowice i udał się do Kodnia. Wobec przepełnienia domów w Kodniu i na św. Krzyżu wrócił do Markowic. Nazajutrz po jego powrocie, 5 października, zastał nałożony na całą wspólnotę zakonną areszt domowy z obowiązkiem przymusowej pracy w okolicznych folwarkach niemieckich.

W dniach wolnych od pracy kontynuował z 4 innymi studia filozoficzne pod kierunkiem ojców Jana Nawrata i Józefa Krawczyka. 2 maja napisał ostatni list przed wywiezieniem do obozu, do swojej matki. Pocieszał ją, jak mógł, gdyż jej mąż, a ojciec Alfonsa, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie

Fr. Mańka był wątłej budowy ciała i melancholiczno-sentymentalnego temperamentu. W notatkach z 7 lipca 1938 roku, sporządzonych z okazji dopuszczenia do pierwszych ślubów, czytamy, że był taktowny, miły w stosunkach z konfratrami i jako wzorowy nowicjusz świecił przykładem. Dlatego też jednomyślnie został dopuszczony do pierwszych ślubów.

Piękne świadectwo o nim wydaje „Gość z Obry”: „Umarł, jak żył święcie. Wycieńczony głodem, wśród bicia i strasznych męczarni, nie wypowiadając słowa skargi. Na ustach jego była nieprzerwana modlitwa. Zawsze był skupiony. Widzieliśmy go po śmierci. Był to szkielet z anielską pogodą na twarzy”47.

Kiedy rodzina otrzymała jego rzeczy z Markowic, znalazła tam karteczkę z napisem: „Będę Bogu wierny aż do śmierci”48. Tak fr. Alfons Mańka pozostał Bogu wierny aż do śmierci męczeńskiej. Obok o. Józefa Cebuli, beatyfikowanego 13 czerwca 1999 r., frater Alfons mógłby godnie być zgłoszony przez polską prowincję oblatów jako kandydat na ołtarze.

 

Mańka, Recapitulatio diei, rękopis, 176 stron nie numerowanych, format 15×19 cm. Jest to dziennik prowadzony w czasie nowicjatu 1937-1938; List Józefy Mańki do o. Pielorza (23.11.2001). Jako siostra opowiada o życiu swego brata; List Klary Pieprzycy do o. Pielorza (29.11.2001). Rów nież jako siostra podaje kilka szczegółów z życia swego brata – Alfonsa; AGR – Mańka Alphonse; APP – Mańka Alfons; Krawczyk, Katalog, nr 399: Mańka Alfons; J. Maksymiuk, Przeżyłem obóz zagłady Mauthausen-Gusen, APP – Maksymiuk Józef, s. 32 – śmierć fr. Alfonsa Mańki; Gość z Obry, 1945, nr 3; „Śp. Alfons Mańka OMI”, Misyjne Drogi 1991, nr 1, s. 51.

 

AROLSEN: Mainka [sid] Alfons, ne le 21.10.1917 a Lissowitz, de nationalite polonaise, reli giom catholiąue, noms des parents: Peter et Karolinę nee Sojka, dernier domicile connu: Markowitz, arrondissement de Mogilno, etudiant, a etę incarcere le 9 mai 1940 au camp de concentration de Dachau, numero de detenu 9348; transfere le 2 aout 1940 au commando de Gusen du camp de concentration de Mauthausen, numero de detenu 6665, ou U est decede le 22 janvier 1941 a 19 heures, cause du deces: pleuresie, faiblesse du myocarde aigue; a etę incinere le 28 janvier 1941 au crematoire de Gusen. Categorie: «Schutzhaft».

 

 

  1. Biogram Alfonsa Mańki za: Józef Pielorz OMI, Martyrologium polskich Oblatów 1939-1945. Historia polskich Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, którzy w czasie II wojny światowej byli deportowani do obozów koncentracyjnych, zabici, aresztowani lub umarli z powodu wojny. Do druku przygotował Wojciech Kluj OMI. Poznań 2005.
  2. Szczegóły z lat dziecinnych przekazały mi jego siostry: Józefa listem do mnie z dnia 23.11.2001 i Klara listem z dnia 29.11.2001.
  3. A. Mańka, Recapitulatio diei, rkp., 176 stron nie numerowanych, formatu 15 x 19 cm. Notatki od 15 września 1937 r. do 23 sierpnia 1938 r. Rodzina wypożyczyła ten rękopis o. Józefowi Niesłonemu, ówczesnemu superiorowi w Lublińcu. Ten zaś przesłał mi fotokopię.
  4. „Gość z Obry”, 1945, nr 3.
  5. Z listu Józefy Mańki do J. Pielorza (23.11.2001).

 

 

 

7   Dzienniczek duchowy. Recapitulatio diei. Kleryk Alfons Mańka OMI (1917 – 1941). Redakcja: Edward Przebieracz, Marian Mańka, wstęp o. Józef Niesłony OMI. Wydawnictwo św. Macieja Apostoła w Lublińcu. Wydanie I, czerwiec 2017, wydanie II poprawione, luty 2018.

 

W niniejszym opracowaniu przedstawia się tylko dedykację i wstęp:

 

Książka niniejsza została opracowana i wydana jako dar Wydawnictwa św. Macieja Apostoła z siedzibą w Lublińcu, mieszczącego się na terenie Parafii św. St. Kostki, prowadzonej przez Zgromadzenie Misjonarzy Maryi Niepokalanej (OO. Oblatów), dzięki współpracy i materiałom udostępnionym  przez rodzinę Mańka, z okazji jubileuszy: 75-lecia istnienia Parafii, 200-lecia istnienia Zgromadzenia Oblatów.

 

„Nie masz już dla mnie świata tylko Jezus, jeszcze raz tylko Jezus. Bóg dla mnie wszystkim, w radości i w smutku, w chwilach uniesienia i w chwilach boleści, oschłości. Jemu cały się oddaję i do Niego chcę cały należeć, wszystkiemu, co mnie wiąże ze światem wypowiadam walkę, ufny w pomoc Bożą. Chcę cicho cierpieć, ale z miłości do Jezusa, gwałt zadać sobie, a cały dzień w dniu żyć dla Boga. Trudno to będzie i dzisiaj już (…) trudności, ale właśnie przez te trudności chcę iść do Jezusa”. (kl. Alfons Mańka OMI)

 

Wstęp

„Dzienniczek duchowy” kleryka Alfonsa Mańki rozpoczyna się 15 września 1937 r., a kończy 21 kwietnia 1939 r.

Pisał go zatem od początku nowicjatu, który rozpoczął w Markowicach 7 września 1937 r. W markowickim nowicjacie jego bezpośrednim przełożonym był mistrz nowicjuszy, a jednocześnie superior miejscowej wspólnoty, późniejszy błogosławiony Józef Cebula, który zginął śmiercią męczeńską w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen. Alfons Mańka był klerykiem drugiego roku filozofii. Zmarł w drugim roku profesji zakonnej 21 stycznia 1941 r. w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen, mając 23 lata.     Dzienniczek ukazuje jego gorliwość w pracy nad sobą i troskę o życie wewnętrzne. Składa się siedmiu zeszytów, z których zeszyt VI jest bez tytułu. Pozostałe mają następujące tytuły: Recapitulatio diei, Brewiarz, Recapitulatio meditationis, Medytacja sulpicjańska, Recapitulatio meditationis czytania duchownego, Tajemnica bytu.      Recapitulatio diei należy rozumieć jako podsumowanie dnia wyrażone na piśmie w celu lepszego poznania siebie i wystawienia szczegółowej oceny z postępu na drodze życia wewnętrznego.

Recapitulatio meditationis rozumiane jako zwieńczenie modlitwy myślnej, czyli medytacji. Jedną z wielu metod medytacji jest medytacja sulpicjańska. W kilku zdaniach autor pragnie przedstawić temat medytacji, jej przebieg oraz wyciągnięcie z niej kilku praktycznych myśli. Z reguły kończy się ona praktycznym postanowieniem. Właściwie obrazują to poniższe słowa. „Msza św. to temat dzisiejszej medytacji. Msza św. to bezkrwawa ofiara Jezusa za nas. Ofiara ta więc ma wartość nieskończoną, dlatego i my łącząc się z Jezusem we Mszy św. uwielbiamy Boga w najwyższy sposób, jaki możliwy jest do osiągnięcia. W ten sam sposób składamy Mu dziękczynienie za łaski i zadośćuczynienie za grzechy. Widząc tak wielką wartość Mszy św. postanowiłem z niej zawsze korzystać jak najlepiej, być na niej tak żywo obecnym jak Matka Boska ze św. Janem, którzy żywo przeżywali mękę Jezusa pod krzyżem” (14 listopada 1937).

Na drodze formacji duchowej nowicjusz i kleryk Alfons spotkał się także z czytaniem duchownym. Dla podtrzymania ducha pobożności i uwrażliwienia na wszystko, co ma wymiar duchowy, była lektura dzieł ascetycznych autorstwa ojców duchownych. Po takiej lekturze kleryk Alfons czyni podsumowanie przeczytanych treści, co określa jako Recapitulatio meditationis czytania duchownego.     Dzienniczek przedstawia jego bogate przeżycia wewnętrzne i niebywałą troskę o ich rozwój. Oprócz tego, co niesie codzienne życie, żyje on sprawami duchowymi, bliską relacją z Bogiem i pragnieniem utrzymania jej na najwyższym poziomie. Jego sylwetka duchowa jest przejrzysta, żywa i zdecydowana. Zapiski „Dzienniczka duchowego” ukazują to w całej pełni.

Od chwili wstąpienia do zgromadzenia zabrał się z całą energią do realizowania swego celu, jakim jest świętość. Już na początku nowicjatu pisał: „Przyszedłem do klasztoru, aby się stać świętym i też całym sercem tego pragnę” (2.10.1937).

„Będę wierny Bogu całe życie w małych rzeczach”. „Jezu, dla Ciebie chcę cierpieć, cierpieć przez całe życie” (20.11.1937). „Jezus ideałem moim, Jezus skarbem moim, więc przy nim ma myśl, przy nim me serce” (21.11.1937). „Jezu, kocham Cię i chcę Cię kochać do szaleństwa” (22.11.1937).

Idea świętości stale mu przyświeca: „Chcę się stać świętym. Niech mnie to kosztuje, ile chce… Z Jezusem wszystko możliwe… Jeśli inni mogli, to dlaczego nie ja” (27.11.1937). Dla Niego tylko żyć, dla Niego cierpieć, to me pragnienie. Każdą chwilę, każde ćwiczenie Jemu ofiarowałem” (29.11.1937).

Jest przekonany, że pobożność nie polega tylko na uczuciu, ale przede wszystkim na wypełnianiu woli Bożej. „Tej zasady chcę się trzymać w swym życiu” (30.11.1937). „Opuściłem dom rodzicielski, krewnych i przyjaciół, aby naśladować Jezusa, by iść za Nim, więc nie wolno w klasztorze rąk założyć i wygodnie spocząć, bo Jezus przede mną krzyż niesie. Więc trzeba nieść go za Jezusem… w dzień i w noc… do ostatniej godziny swego życia, na nim oddać duszę Bogu” (2.12.1937).

„Dążyć do świętości, do doskonałości, to ciągła walka, walka z sobą, walka ze światem… dlatego staram się umartwiać. Wyrzekam się wszelkich wygód, rozkoszy i staram się życie swe podporządkować całkowicie woli Bożej… zdobyć cnoty i wyrobić w sobie jakby dobry nałóg, przyzwyczajenia do dobrego” (3.12.1937).     Pisał, że będzie się starał korzystać ze spowiedzi, aby móc ze spokojem i radością przyjmować Jezusa w Komunii św. Zwracał uwagę na dobre przygotowanie do spowiedzi św. i w dzień spowiedzi już od rana o niej myślał, i zważał, aby wypełnić pięć warunków spowiedzi, przede wszystkim zaś żal za grzechy.

Czynił postanowienie wytrwania w powołaniu. Codziennie podejmował jakąś intencję. Z tą intencją szedł na Mszę św. i w tej intencji przyjmował Komunię św.

„Chcę być kapłanem na wzór Najświętszego Serca Jezusowego. Chcę być oblatem na wzór serca naszego założyciela Ojca Eugeniusza de Mazenod” (16 lutego 1939).

Autor Dzienniczka jest bardzo szczery i krytyczny wobec siebie i przyznaje się także do różnych trudności, zaniedbań i niedociągnięć: małej gorliwości, poddawaniu się roztargnieniu i marzeniom podczas odprawiania ćwiczeń duchowych. Oskarża siebie, że w niektóre dni nie współpracował z łaską Boża, chociaż była ona tak obfita. Wyznaje, że za mało pamięta na obecność Boga i zbytnio liczy na siebie i własne siły. Opisuje różne stany ducha, analizując je nie od strony psychicznej, lecz duchowej. Dostrzega wielką rolę umartwienia, poświęcenia, skupienia. Jest świadom długiej i wielkiej walki, jaka go czeka i jaką musi przejść, jednak swoją ufność pokłada w Bogu i Matce Najświętszej. Spośród świętych, którzy przyświecają mu przykładem wspomina św. Alfonsa de Liguorego oraz św. Teresę od Dzieciątka Jezus.

W nowicjacie była też różnego rodzaju praca fizyczna. Nowicjusz Alfons Mańka zauważa, że z wykonywania tej pracy nie zawsze potrafi wyciągnąć duchowe korzyści, bo pracuje raczej z obowiązku niż z poświęcenia, za mało pamięta w pracy na obecność Boga i obojętnie zachowuje w niej się wobec różnych niewygód. Z sakramentu pokuty korzysta co tydzień. W pracy nad sobą zdaje się na kierownictwo spowiednika i u niego szuka rady we wszelkich trudnościach i wątpliwościach. Zaznacza, że powoli wchodzi w życie zakonne, zaczyna rozumieć wartość umartwienia i ma dobrą wolę postępować na drodze doskonałości. W Dzienniczku nie wspomina o regulaminie i życiu w nowicjacie, ani też o warunkach materialnych. Wiele razy porusza jednak sprawę roztargnień, które wprowadzają wewnętrzny niepokój, zakłócają życie modlitwy. Zauważa potrzebę gorliwości i milczenia, ale także dostrzega różnego rodzaju pokusy. Dzienniczek ukazuje nieustanną troskę kleryka Alfonsa o sumienne i dobre odprawianie ćwiczeń duchowych. Informuje jak przeżył dzień, jak podchodził do ćwiczeń duchowych, jakie spotykały go trudności, i czy był zadowolony z wczorajszego dnia.

Z Dzienniczka dowiadujemy się jakie podejmuje tematy na rozmyślaniu: męka i śmierć Pana Jezusa, Msza św., Komunia św. i dziękczynieniu po jej przyjęciu. Rozmyśla o miłości Bożej, pokusach, pokorze, milczeniu, modlitwie, życiu wewnętrznym, bez którego niemożliwa jest doskonałość. Tematy rozmyślań związane są także z okresami liturgicznymi i wtedy ich myślą przewodnią są: Adwent, Zmartwychwstanie Chrystusa, Duch Święty, potrzeba nawrócenia i pokuty. Rozmyśla o wartości czasu, posłuszeństwie Bogu, miłosierdziu Bożym nad grzesznikami, niebie, sądzie szczegółowym, śmierci, rachunku sumienia, spowiedzi.

Ważne miejsce na drodze jego życia wewnętrznego odgrywają akty strzeliste. Co godzinę w ciągu dnia odmawiał „Ave Maria”, a na głos bicia zegara na wieży inny akt strzelisty: „Najsłodsze Serce Jezusa, spraw, abym Cię kochał coraz więcej”. Różaniec był dla niego codzienną modlitwą.

„Dzienniczek duchowy” ukazuje Alfonsa Mańkę jako bardzo dobrego i sumiennego nowicjusza i kleryka. Pragnienie dążenia do świętości, wola pracy nad sobą i nieustanne szukanie Boga cechują ludzi świętych. Upublicznienie jego zapisków duchowych współczesnemu Czytelnikowi niech będzie zachętą i drogowskazem na drogach chrześcijańskiego życia. Czytelnik Lubliniecki ma szczególny powód do zainteresowania się tą niecodzienna postacią, ponieważ Alfons Mańka, pochodzący z Ziemi Lublinieckiej, po ukończeniu szkoły powszechnej uczęszczał do gimnazjum państwowego w Lublińcu (1929-1934), a następnie wstąpił do junioratu Misjonarzy Oblatów M. N. w Lublińcu (1934-1937).