Urodzony: Lisowice k. Lublińca, 21 października 1917 r.

Rozpoczęcie nowicjatu: Markowice, 7 września 1937 r.

Pierwsza profesja: Markowice, 8 września 1938 r.

Śmierć: Mauthausen-Gusen (obóz koncentracyjny), 22 stycznia 1941 r.

 

Alfons Mańka urodził się 21 października 1917 r. w Lisowicach koło Lublińca, w parafii Lubecko. Był trzecim dzieckiem kolejarza Piotra Mańki i Karoliny z domu Sojka. Miał dziesięcioro rodzeństwa.

Ojciec fr. Alfonsa Mańki był więźniem obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie i tam zginął 13 marca 1940 r. Jego starszy był brat Piotr, który 21 maja 1935 r. złożył śluby zakonne w Markowicach, jako brat-oblat zginął w wypadku samochodowym na drodze z Obry do Wolsztyna, na zakrętach w Krutli 1 kwietnia 1961 r.[1].

28 października 1917 r. został ochrzczony, a rodzicami chrzestnymi byli Jan Kandora z Pluder i Anna Sojka z Lublińca. W domu Mańków praktykowano wspólną modlitwę, zwłaszcza różaniec. W niedziele i święta rodzina udawała się do kościoła parafialnego w Lubecku, gdzie młody Alfons modlił się przed cudownym wizerunkiem Pani Lubeckiej. Sakrament bierzmowania otrzymał z rąk bpa Lisieckiego 18 maja 1928 r., przyjmując imię Antoni.

Po ukończeniu szkoły powszechnej został przyjęty do państwowego gimnazjum w Lublińcu, gdzie codziennie dojeżdżał rowerem (1929-1934). Trzy ostatnie lata szkoły średniej kontynuował w oblackim junioracie w Lublińcu (1934-1937)[2].

Po zdaniu matury 7 września 1937 r. rozpoczął nowicjat w Markowicach. W kursie jego nowicjatu było 28 nowicjuszy, z których 12 na kleryków, a 16 na braci. Mistrzem nowicjatu był jego wcześniejszy superior w junioracie lublinieckim, dzisiaj bł. o. Józef Cebula. Pierwszą profesję zakonną złożył w Markowicach 8 września 1938 r.

Studia filozoficzne rozpoczął w scholastykacie w Krobi. Ukończył tam tylko pierwszy rok filozofii. Dalsze studia przerwał mu wybuch II wojny światowej.

Prawdopodobieństwo wybuchu wojny z końcem sierpnia 1939 r. było coraz bliższe. Licząc się z możliwością wybuchu wojny z Niemcami, zarząd prowincji podjął decyzję o ewakuowaniu scholastyków z Obry i Krobi – miejscowości, które leżały nad granicą – do Markowic. Frater Alfons Mańka razem z innymi scholastykami z Krobi przybył do Markowic 27 sierpnia 1939 r.

Panowało przekonanie, że w wypadku wybuchu wojny z Niemcami Polsce przyjdą z pomocą Francja i Anglia, jednak będzie to wymagało trochę czasu. Ponieważ jednak wojska niemieckie posuwały się szybko naprzód, rekolekcje, jakie dla kandydatów do nowicjatu, nowicjuszy i kleryków od 31 sierpnia głosił o. Edward Wróbel zostały przerwane. Władze prowincji podjęły decyzję o ewakuowaniu wszystkich kleryków, nowicjuszy i kandydatów do nowicjatu z Markowic do klasztoru w Kodniu. Dodatkowym argumentem ewakuacji do Kodnia było przeświadczenie, że skupisko tak wielu młodych osób w jednym miejscu mogłoby być niebezpieczne dla klasztoru[3].

Wieczorem 4 września 35 kleryków odnowiło śluby przed terminem, składając je przed superiorem i mistrzem nowicjuszy o. Józefem Cebulą. Jednym z kleryków był fr. Alfons Mańka, dla którego były to drugie śluby czasowe. Bezpośrednio po ceremonii odnowienia ślubów klerycy opuścili Markowice, kierując się w stronę Warszawy i Kodnia. Ewakuacja odbywała się w trzech grupach. Przez trzy kolejne dni, począwszy od 4 września 1939 r., w godzinach wieczornych kolejna grupa opuszczała Markowice, 4 września 1939 r. fr. Alfons Mańka razem z innymi konfratrami opuścił Markowice i wyruszył w kierunku Kodnia. Do Kodnia jednak nie dotarł, ponieważ Warszawa była już otoczona przez wojska niemieckie. Z końcem września do klasztoru w Markowicach zaczęli powracać klerycy, nowicjusze i bracia, którzy opuścili klasztor z początkiem miesiąca. 4 września do Markowic powróciło 12 kandydatów do nowicjatu, 4 nowicjuszy w tym również kleryk Alfons Mańka.

Nazajutrz po jego powrocie, 5 października na całą wspólnotę zakonną został nałożony obowiązek przymusowej pracy w okolicznych folwarkach niemieckich, a 25 października wszyscy oblaci zostali objęci aresztem domowym.

Przez 7 miesięcy, tzn. od 5 października 1939 r. do 4 maja 1940 r., czyli do wywiezienia do obozu koncentracyjnego, plan dnia był wyjątkowy i był zależny od pory roku. W miesiącach zimowych pobudka była o godz. 5.30, potem modlitwy, rozmyślanie, Msza św., śniadanie i zbiórka przed pracą na dworskim podwórzu. Na wiosnę pobudka była o 4.30.

Zależnie od pory roku praca trwała dłużej lub krócej. W zimie praca rozpoczynała się zaczynała się o godzinie 7.30, a kończyła o 15.00; na wiosnę trwała od 6.00 do 19.00 z przerwami na obiad i podwieczorek. Początkowo do pracy fratres udawali się pod eskortą żołnierzy niemieckich, w późniejszym okresie eskorty już nie było. Fr. Mańka wraz z innymi oblatami wykonywał różne prace. Była to praca w polu, przy wykopkach ziemniaków, buraków cukrowych, marchwi pastewnej i cykorii. Późną jesienią, gdy pojawiały się już przymrozki na polu roztrząsali obornik. Najcięższa praca była przy przenoszeniu szyn kolejki wąskotorowej, jaką rolnicy posługiwali się w okolicach Markowic. Bywało, że z powodu oblodzenia wózki wypadały z szyn i wtedy trzeba było nie lada siły, by je z powrotem umieścić na szynach. Szczególnie uciążliwa była zimowa młócka zboża i grochu w polu przy mrozach przekraczających nieraz -20 oC. Przy większych mrozach kleryków posyłano do rąbania drzewna, albo do czyszczenia bydła. Dla nieprzyzwyczajonych do pracy fizycznej na roli początki były bardzo trudne.

W miesiącach jesiennych i zimowych powrót z pracy był prawie o zmierzchu. W klasztorze fratres odprawiali jeszcze zaległe ćwiczenia duchowe odprawić, a wszystko odbywało się w refektarzu, ponieważ z braku opału tylko to pomieszczenie można było dostatecznie ogrzać. Tam o. Cebula prowadził wykłady Pisma św. oraz konferencje ascetyczne i czytanie duchowne. Często przy czytaniu duchownym fratres wykonywali jakąś pożyteczną pracę: łuskali groch albo fasolę. Światła eklektycznego nie było, ale tylko z karbidki i t jeszcze słabe. Warunki były jak w katakumbach. Dłuższy odpoczynek nocny był tylko w niedzielę. Fratres mogli nieco odpocząć i zmówić cały brewiarz[4].

Od listopada, w niedziele i w dni wolne od pracy razem z trzema innymi fratrami Alfons Mańka kontynuował studia filozoficzne. Wykłady prowadzili ojcowie Jan Nawrat i Józef Krawczyk.

Dwa dni przed aresztowaniem i wywiezieniem do obozu, 2 maja 1940 r., napisał ostatni list z Markowice do swojej matki w Lisowicach. Fr. Alfons odpowiada w tym liście na wiadomość, że jego ojciec zmarł w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie. Była to dla niego bolesna wiadomość, tym bardziej, że ojciec zmarł z dala od domu i najbliższych, szybko, niespodziewanie i już więcej nie będzie go mógł zobaczyć. W liście pisał również: „Taka jest wola Boża. Niech Imię Jego będzie pochwalone, bo wszystko to czyni dla chwały Swej i dla dobra naszego. Pamiętam o nim zawsze w swoich modlitwach, prosząc Boga, aby jak najprędzej pozwolił mu oglądać Samego siebie i nas kiedyś w niebie z sobą połączył”. W ostatnim zdaniu tego listu napisał: „Za pół godziny wyjeżdżamy samochodem do pracy, dokąd nie wiem”. List ten datowany 2 maja na pewno nie został wysłany przed uwięzieniem. Wskazuje na to ostatnie zdanie i dopisek, jaki przed wysłaniem tego listu o. Józef Cebula dopisał „Alfonsa już tu nie ma. W sobotę wyjechał z innymi do pracy. Nie wiem gdzie”[5].

Po kilkumiesięcznym areszcie domowym i obowiązkowej pracy, w sobotę 4 maja 1940 r. podczas podwieczorku, w klasztorze markowickim pojawiło się Gestapo i zwołało całą wspólnotę zakonną do refektarza. Po sprawdzeniu tożsamości odstawiono na bok wszystkich nowicjuszy i czterech kleryków. Wszyscy usłyszeli rozkaz: przygotować sobie jedną walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami osobistymi; jedziecie na roboty do Niemiec. Nowicjuszy było 12, a kleryków 4[6]. Kronikarz klasztoru w Markowicach napisał: „Spisali wszystkich Fratrów i w ciągu pół godziny wywieźli ich do obozu koncentracyjnego”.

Fr. Alfons Mańka został wywieziony z Markowic razem z innymi klerykami i nowicjuszami. Jeden z nowicjuszy Józef Maksymiuk, po wielu latach tak opisuje pożegnanie z Makowicami i deportację do obozu: „Dano nam pół godziny czasu do spakowania rzeczy na wyjazd. Blady strach padł na nasze serca. Wywożą nas, ale dokąd? Co zabrać na podróż? Miałem kosz walizkowy. Zgarnąłem ubranie, bieliznę i inne drobiazgi. Zostawiłem tylko sutannę i książki. Poleciałem pożegnać się z o. Superiorem Józefem Cebulą, nie wiedziałem, że już go więcej nie zobaczę. Zginął zamordowany w Mauthausen w maju 1941 roku. Potem wpadłem do kaplicy z gorącą modlitwą prosząc Boga i Matkę Najświętszą o pomoc w tej trudnej sytuacji. Inni pakowali się pośpiesznie. W międzyczasie zajechało auto ciężarowe pokryte plandeką. Ustawiono je od strony parku. W naszym zaciszu klasztornym rozlegały się nawoływania i przekleństwa gestapowców. Biegali po korytarzach wrzeszcząc po niemiecku: „Prędzej! Wychodzić! Wsiadać do samochodu![7]

Ojciec Cebula miał twarz bladą, ale zachowywał spokój. Czuł się, jak gdyby odbierano mu jego własne dzieci, by rzucić je na pastwę losu. Niestety nic nie mógł zrobić, by nas ratować[8]. W obozie dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy deportowani prewencyjnie, jako studenci teologii i niebezpieczni dla młodzieży niemieckiej. Odtąd w klasztorze pozostało jeszcze 8 ojców i 32 braci. Odtąd także wspólnota markowicka w modlitwach wieczornych modliła się także „za wywiezionych fratrów”.

Fr. Alfons Mańka razem z 15 innymi klerykami został deportowany przez Gestapo do obozu rozdzielczego w Szczeglinie k. Mogilna, który był tymczasowym, przejściowym obozem koncentracyjnym. Po drodze samochód, w którym znajdowali się oblaci zatrzymał się w Strzelnie i Mogilnie, gdzie dołączono jeszcze inne osoby.

Po dotarciu do Strzeglina wszyscy zostali dotkliwie pobici, a fr. Mańka do tego stopnia, że nieprzytomny został na placu. Z pomocą fratrów został wciągnięty do stodoły, która była dla nich sypialnią.

Po trzech dniach przebywania w obozie rozdzielczym, w wagonach bydlęcych, transportem liczącym około 1.500 więźniów, został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam, od 9 maja do 2 sierpnia 1940 r. odbywał kwarantannę. We wrześniu w święto Narodzenia Matki Bożej, fr. Alfons Mańka, a wraz z nim Mieczysław Frala, Paweł Kurda i Alfons Kaczmarczyk składali swoje roczne śluby na ręce oblata o. Szczepana Całujka.

2 sierpnia został deportowany do Mauthausen-Gusen. W Dachau otrzymał numer immatrykulacyjny 9348, a w Gusen 6665[9]. Obóz w Gusen był podobozem obozu Mauthausen. W obozie w Mauthausen-Gusen przebywał od sierpnia 1940 r. do dnia śmierci 22 stycznia 1941 r.

Bliższe informacje dotyczące ostatnich miesięcy życia fr. A. Mańki przekazali jego współbracia z obozu, oo. Józef Pielorz i Józef Maksymiuk.

W Gusen został przydzielony do pracy w kamieniołomach i musiał przenosić kamienie. Praca w kamieniołomach należała do najcięższych i najbardziej niebezpieczniejszych. Twórcy tego obozu zakładali, że więźniowi miało starczyć sił od trzech do sześciu miesięcy. Po tym czasie powinien umrzeć z wycieńczenia.

W III Niedzielę Adwentu 1940 r. fr. Mańka potajemnie zorganizował spotkanie wszystkich więźniów-oblatów na jednym z bloków. Nie mając możliwości uczestniczenia we Mszy św. fratres recytowali teksty liturgiczne Mszy św.. Na zakończenie fr. Alfons pouczał współbraci jak wypełniać i zgadzać się w wolą Boża. Jego słowa napełniły otuchą i nadzieją młodszych oblatów.

Fr. Alfons Mańka od dziecka nie cieszył się dobrym zdrowiem. Już w czasie nowicjatu infekcje osłabiały jego organizm. Był wątłej i słabej budowy ciała oraz słabego zdrowia. W chłodniejsze i zimowe dni więźniowie ubrani w lekkie pasiaki marzli i chorowali. Ciężka praca w kamieniołomach, nieludzkie warunki obozowe i nieustanny głód tak bardzo zrujnowały jego zdrowie, że zupełnie zapadł na zdrowiu. W początkach stycznia 1941 r. dzięki sekretarzowi bloku udało mu się dostać do szpitala obozowego, zwanego rewirem, ale zdrowia nie odzyskał.

Swoim spokojem i ładnością pozyskał sobie przychylność pielęgniarzy, którzy starali się go uratować, dostarczając mu więcej żywności. Jego siły były już do tego stopnia wyczerpane, że zupa w brukwi czy pastewnych burków z kawałkami chleba nie były w stanie mu ich zregenerować. Wszelkie zabiegi okazały się jednak daremne; chory nie przychodził do siebie.

Z dnia na dzień usychał jak kwiat bez wody. Obsługujący go pielęgniarz był pod wrażeniem fr. Mańki, który nigdy się nie skarżył, na jego twarzy nie było znaku smutku, zaś oczy ciągle jakby czegoś szukały w górze.

Świadomy nadchodzącego końca życia, prawie bez przerwy się modlił, co dodawało mu sił w znoszeniu cierpień fizycznych i głębokiego osamotnienia.

W tym samym czasie obok niego leżał chory kapłan katolicki i frater Alfons Mańka miał to szczęście – co było czymś wyjątkowym w obozie – że przed śmiercią mógł się wyspowiadać. Sakrament namaszczenia chorych i przyjęcie Komunii św. mógł jednie zaspokoić pragnieniem. Pielęgniarz zaświadcza, że fr. Mańka modlił się do samego końca życia.

Fr. Alfons Mańka zmarł w szpitalu obozowym w Mauthausen-Gusen 22 stycznia 1941 r. Był najstarszym spośród kleryków i nowicjuszy oblackich w tym obozie. Zmarł w drugim roku profesji zakonnej mając 23 lata.

Wieść o śmierci konfratra natychmiast dotarła do oblatów. Obozowiec nowicjusz-oblat Józef Rozynek miał znajomego, który był kapem trupiarni, do której przywieziono zwłoki fr. Mańki. Po usilnej prośbie, pod płaszczem nocy i po pierwszym dzwonku na spanie, kapo otworzył drzwi do trupiarni i umożliwił wszystkim oblatom zobaczyć zmarłego fr. Alfonsa i pomodlić się przy zwłokach.

Dwóch weszło do trupiarni i tam wśród 100 skrzyń ze zwłokami zmarłych odszukali ciało fr. Alfonsa. Wynieśli trumnę z nieboszczykiem do przedsionka trupiarni, gdzie zapalano światło. Trumna była bez wieka. Zmarły leżał nagi, bez okrycia. Ślady głodu można była zauważyć na całych zwłokach. Na całym ciele wystawały kości obciągnięte bladą skórą. Siedmiu oblatów uklęknęło przy zmarłym oddając mu ostatnią chrześcijańską przysługę. Po modlitwie trumna została odniesiona na miejsce. Był to jedyny pogrzeb w obozie, jaki oblaci mogli urządzić swojemu współbratu.

Ciała zmarłych wywożono do krematorium w Mauthausen. Gdy zmarł fr. Mańka krematorium w Gusen było na ukończeniu. Ciało fr. Alfonsa zostało spalone 28 stycznia w krematorium miejscowego obozu, w pierwszym dniu po jego otwarciu. Z dokumentacji obozu Gusen przechowywanej w Arolsen wynika, że Fr. Mańka zmarł 22 stycznia 1941 r. i został spalony w krematorium obozu Gusen dnia 28 stycznia.

Dojrzał do dzieła heroicznej ofiary. Bóg wysłuchał jego gorących modlitwy w imię Jezusa, którego ukochał bez granic. Piękne świadectwo wydali o nim współbracia: „Umarł, jak żył święcie. Wycieńczony głodem, wśród bicia i strasznych męczarni, nie wypowiadając słowa skargi. Na ustach jego była nieprzerwana modlitwa. Zawsze był skupiony. Widzieliśmy go po śmierci. Był to szkielet z anielską pogodą na twarzy” (Gość z Obry, 1945, nr 3). Kiedy rodzina otrzymała jego rzeczy z Markowic znalazła tam karteczkę z napisem: „Będę Bogu wierny aż do śmierci!”.

Kleryk Alfons był dosyć niezwykły. Pozostały po nim siedem zeszytów osobistych zapisków duchowych z lat nowicjatu i scholastykatu, tzw. Recapitulatio diei[10]. Jego „Dzienniczek duchowy” rozpoczyna się 15 września 1937 r., a kończy 21 kwietnia 1939 r. i ukazuje jego gorliwość w pracy nad sobą i troskę o życie wewnętrzne. Pisał go zatem od początku nowicjatu, który rozpoczął w Markowicach 7 września 1937 r., a zakończył już w czasie II wojny światowej, złożeniu drugiej profesji zakonnej i nałożeniu na całą wspólnotę markowicką, do której należał, aresztu domowego 25 października 1939 r.

Piękne świadectwo o nim daje „Gość z Obry”: „Umarł, jak żył święcie”[11]. Wycieńczony głodem, wśród bicia i strasznych męczarni, nie wypowiadając słowa skargi. Na ustach jego była nieprzerwana modlitwa. Zawsze był skupiony. Widzieliśmy go po śmierci. Był to szkielet z anielską pogodą na twarzy”.

Kiedy rodzina otrzymała jego rzeczy z Markowic, znalazła tam karteczkę z napisem: „Będę Bogu wierny aż do śmierci”.

 

o. Józef Niesłony OMI

 

 

[1] Archiwum Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej w Poznaniu [Teczki personalne oblatów oznaczone będą skrótem archiwum oraz sygnaturą danej teczki]. Dalej, APP/Personalia

[2] Kronika Małego Seminarium w Lublińcu 1922-1963.

[3] Kronika Domu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny Nowicjatu w Markowicach od 1 sierpnia 1939 roku.

[4] J. Maksymiuk OMI, Przeżyłem Obóz Zagłady Mauthausen – Gusen. Łeba 1984.

[5] A. Mańka do swej matki (02.05.1940). Fotokopia przechowywana przez krewnego fr. Alfonsa Mańki.

[6] J. Pielorz, Martyrologium Polskich Oblatów 1939-1945, Poznań 2005, s. 48. Kronika Domu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny Nowicjatu w Markowicach od 1 sierpnia 1939 roku.

[7] J. Maksymiuk OMI, Przeżyłem Obóz Zagłady Mauthausen – Gusen. Łeba 1984.

[8] J. Pielorz, Martyrologium Polskich Oblatów 1939-1945, Poznań 2005, s. 68.

[9] J. Pielorz, Martyrologium Polskich Oblatów 1939-1945, Poznań 2005, s. 118.

[10] A. Mańka, Recapitulatio diei, rkp., 176 stron nie numerowanych, formatu 15 x 19 cm. Notatki od 15 września 1937 r. do 21 kwietnia 1939 r.

[11] „Gość z Obry”, 1945, nr 3.