o. Józef Maksymiuk OMI, tak opisał swoje wspomnienie z obozu przejściowego w Szczeglinie k. Mogilna, w którym zostali uwięzieni klerycy i nowicjusze z Markowic, wśród nich kl. Alfons Mańka, cztery tragiczne dni: 04 – 08 maja 1940

Zacząłem przypominać sobie zapoznanie się z fr. Mańką i przepędzone z nim różne koleje mojego życia – Lubliniec, Markowice – praca w majątku niemieckim, wyjazd w nieznane. Szczeglin – tu zatrzymałem się, bo straszny obraz przeżytych cierpień stanął mi wyraźnie przed oczyma. Pierwszym bowiem przystankiem po wywiezieniu nas z Markowic był straszny obóz przejściowy w Szczeglinie koło Mogilna. Tam to dostałem największe bicie, gdy zaraz po przyjeździe ganiali nas esesmani po placu, łamiąc na naszych karkach świeżo wycięte kije. Myślałem, że przyjdzie zostawić młode życie pod kijami pijanych esesmanów, więc wzbudziłem akt żalu, przygotowując się na śmierć. Sił nie starczyło wstawać i znowu padać, a ciało miałem tak zbite, że nie odczuwałem poszczególnych razów zadawanych przez rozbestwionych siepaczy. Wtem gwizdek oznajmił koniec morderczych ćwiczeń. Gonią nas do stajni. Dobyłem ostatnich sił, by dowlec się do końskich barłogów. Ot i jestem już wewnątrz budynku.

Plac i zabudowania w Szczeglinie gdzie Niemcy urządzili obóz przejściowy

 

Oglądam się na podwórze. O zgrozo! Fr. Mańka leży zemdlały a po nim skacze trzech tęgich esmanów. Gdy się już napastwili do syta, kazali mu lecieć do stajni, gdy tymczasem on nie mógł się ruszyć z miejsca. Wtedy dwóch fratrów, którzy się trochę lepiej trzymali na nogach, podskoczyli do niego, wzięli go pod ręce i przywlekli do stajni. Po jakimś czasie kl. Mańka oprzytomniał, ale przez całą noc spać nie mógł, i tylko głuche jęki wydobywające się z piersi źle wróżyły o jego zdrowiu.

Napis na obelisku przed wejściem na teren obozu w Szczeglinie